Tomasz Hardyk: Gazowa racja stanu
- Tomek Hardyk
Od dłuższego już czasu mechanizm rywalizacji pomiędzy państwami przesuwa się ze sfery militarnej na gospodarczą. Szczególne miejsce zajmuje tu energetyka, a wśród surowców energetycznych: ropa naftowa i gaz. Unikalność ropy i gazu polega na ich strategicznym znaczeniu dla „napędzania” światowej gospodarki oraz na ich ograniczonej dostępności, co prowadzi do wysokiej ceny. Obecna konstelacja międzynarodowa przybrała charakterystyczny kształt: większość najcenniejszych surowców znajduje się pod kontrolą autorytarnych, czy wręcz totalitarnych rządów, a kraje najbardziej potrzebujące energii, to jednocześnie te, które najgłośniej domagają się poszanowania praw człowieka. Wraz z rosnącym zapotrzebowaniem na energię zwiększa się skala napięcia między tymi dwiema stronami. Problem ten dotyczy również Polski, a ze względu na nasze położenie geograficzne odczuwalny jest bardzo silnie. Musimy zdać sobie z tego sprawę i walczyć o niezależność energetyczną równie silnie jak np. o członkostwo w Unii Europejskiej.
Dwuznaczny barter
Jeśli spojrzeć na obecną sytuację polityczną w Europie, układ sił powoli wydaje się krystalizować. Dzisiejsza klarowność polega na tym, że znane są stanowiska i pozycja poszczególnych krajów wobec najważniejszych spraw, ogólnie wiadomo też, gdzie znajdują się główne osie sporów. Sojusz francusko-niemiecki wydaje się stabilny, zbliżone jest również podejście, jakie oba kraje przyjmują wobec podobnych wyzwań gospodarczych. Nie zmieniło się to ani trochę po ostatniej wymianie ekipy rządowej w Berlinie. Wielka Brytania prowadzi indywidualną, lecz przewidywalną politykę zagraniczną. Nowe kraje członkowskie UE nie wychylają się zbytnio przed szereg i każdy z nich przyjął dość zachowawczą strategię, może z wyjątkiem Polski. Pewnym jest, że do Unii przystąpią Rumunia i Bułgaria. Jeszcze pewniejszym jest, że nie doczekają się tego w ciągu najbliższych 10 lat Turcja i Ukraina. Konflikty w Kraju Basków, na Bałkanach i Ulsterze zostały wyciszone, a o Czeczeni wszyscy zapomnieli.
Powyższy obraz spokoju i równowagi w Europie jest może znacznie uproszczony, jednak nie odbiega zbytnio od generalnej tendencji, zgodnie z którą każdy szuka porozumienia i nikt nie chce zawracać sobie głowy nowymi problemami. Nie bez kozery wspomniałem o Czeczenii, gdyż powodem zbiorowego milczenia w sprawie tego i innych drażliwych tematów jest chęć utrzymywania przyjaznych stosunków z Rosją, nie bacząc na możliwe konsekwencje w przyszłości. Liczy się spokój w chwili obecnej, co zapewnia płynność tanich dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Nazwałbym to swoistym barterem. Gazprom wysyła do Europy energię, a ta w zamian – oprócz wymiernych kwot liczonych w miliardach euro – przymilne uśmiechy i obietnice przymykania oczu na pewne sprawy.
Gaz i ropa naftowa to w chwili obecnej najważniejsze i jednocześnie najbardziej atrakcyjne narzędzia politycznego nacisku jakie posiadają Rosjanie. Korzystają z nich jak tylko mogą i takie podejście nie powinno zbytnio dziwić. Tak długo, jak rozwój gospodarczy w Europie będzie opierał się na tanich dostawach energii zza Uralu, tak długo Moskwa nie będzie oglądała się na opinie odbiorców swego gazu w kwestii praw człowieka, wspierania autorytarnych reżimów czy kreowania polityki historycznej.
W każdej z trzech wymienionych sfer Władimir Putin prowadzi politykę biegunowo odmienną od interesów i standardów europejskich, a żaden unijny przywódca najwyraźniej nie widzi w tym problemu. Podczas gdy Putin uczynił gaz ziemny swoim głównym narzędziem politycznym, europejscy włodarze ani myślą wykorzystać swoją pozycję głównego importera i partnera Gazpromu, plotąc brednie o dobrych stosunkach i strategicznej współpracy. Prowadzona przede wszystkim przez Paryż i Berlin polityka wiecznych ustępstw udowadnia tylko, że Moskwa może liczyć na coraz to nowe „gesty” ze strony Europy. Swoją drogą standardy, które podobno są podstawą funkcjonowania Unii Europejskiej, liczą się tylko wtedy, kiedy mogą być argumentem do wywierania nacisku na słabsze kraje. Kiedy w grę wchodzi duży partner, jak chociażby Rosja czy Chiny, żaden z przywódców nie zaprząta sobie głowy jakimiś abstrakcyjnymi zapisami sprzed 50 lat.
Niesolidarna Europa
Europejski moloch nie jest i w najbliższym czasie najprawdopodobniej nie będzie w stanie wykształcić konkretnego planu działania w sferze energetyki. Niezdolni do znalezienia rozwiązania aktualnej sytuacji, Europejczycy uciekają do przodu, budując strategie alternatywnych źródeł pozyskiwania energii.
Cała ta sytuacja dobitnie pokazuje, że w kwestiach polityki energetycznej władze Polski powinny jeszcze bardziej akcentować swoje stanowisko i pracować nad rozwiązaniami dywersyfikującymi źródła dostaw surowców. Rząd polski w tak fundamentalnej kwestii powinien czynić starania, które postawiłyby kwestię dostaw gazu w centrum debaty politycznej w Europie. Jedną z takich propozycji był pakt muszkieterów. Propozycja to całkiem szlachetna, w swojej idei sięgająca solidarnych korzeni Unii Europejskiej, i jak na eurosceptyczny rząd Kazimierza Marcinkiewicza dość zaskakująca. Trudno nie zgodzić się z założeniami tego paktu, mówiącymi o zagrożeniu dyktatem energetycznym ze strony Rosji, o potrzebie współpracy, która dałaby silną kartę przetargową w negocjacjach nie tylko z Gazpromem, ale i z alternatywnymi dostarczycielami energii.
Jednak po oficjalnym przedstawieniu projektu, Europa, delikatnie mówiąc, zlekceważyła nas. To powinno utwierdzić w przekonaniu, że władze większości najważniejszych państw europejskich, decydenci z Berlina, Paryża, Madrytu czy Londynu, tak długo jak będą miały do tego siłę polityczną, tak długo będą prowadziły własną politykę w energetyczną. Cele, będące ich egoistycznie pojmowaną racją stanu, zamierzają realizować bez względu na stanowisko Unii Europejskiej, tylko pro forma informując o tym Komisję Europejską, lub kamuflując to jako transakcję czysto „rynkową”, np. między dwoma takimi koncernami jak E.ON i Gazprom. A sytuacja jest bardzo poważna.
Warto spojrzeć na nią odrzucając całą teatralno-polityczną otoczkę. Nie ma sensu ulegać dobremu wrażeniu i deklaracjom przyjaźni. Listy intencyjne, konferencje, uściski dłoni, uśmiechy w małym stopniu zmieniają rzeczywistość, zamazując tylko prawdziwy jej obraz. Streszczając go w kilku zdaniach: nikt z kluczowych prezydentów czy szefów rządów nie zamierza w połowie drogi do Moskwy robić przystanków w Warszawie. Cokolwiek miłego by nie mówił o naszej historii, tu nie ma miejsca na sentymenty. Najważniejszym państwom europejskim gaz jest potrzebny niemalże na równi z powietrzem, a na Syberii jest go więcej niż tlenu. Na domiar złego, Gazprom dysponuje ogromnymi zasobami z Turkmenistanu i dużą częścią surowca pochodzącego ze złóż kazachskich. Poza Wielką Brytanią, Norwegią, Holandią i Danią, które na gazie chcą po prostu zarabiać, a nie, jak Rosja, politykować, surowca tego w Europie ze świecą szukać.
Pod Morzem Czarnym zamiast pod Bałtyckim?
W związku z powyższym, należy rozpatrzyć dwa wyjścia, łatwe i trudne. Łatwe – jest obciążone ryzykiem politycznych konsekwencji, czyli zdominowania dostaw gazu przez Gazprom. Drugie, jak napisałem, trudniejsze, to wypracowanie politycznego, a następnie ekonomicznego podłoża do zbudowania drogiego, ale bezpieczniejszego gazociągu, niezależnego od decyzji prezesa Gazpromu, Aleksieja Millera. Takim rozwiązaniem może być rurociąg o długości 1000 km, biegnący z północnego Iranu przez Gruzję i pod Morzem Czarnym (omijając Rosję), do Ukrainy. Konkrety tego przedsięwzięcia ustalono na konferencji GIOGIE 2006 (Georgian International Oil, Gas, Energy and Infrastructure Conference) , w marcu tego roku. Jeśli tylko Unia Europejska włączy się do jego budowy, w przyszłym roku będą mogły ruszyć prace.
Zakup taniej energii z Rosji jest oczywiście uzasadniony ekonomicznie. Dla zwalniających gospodarek Berlina, Paryża i Rzymu, czy biednych z Pragi, Warszawy lub Budapesztu to ważny argument. Współpraca ekonomiczna, mimo wszystko, daje również możliwość wpływania na politykę Moskwy. Jednak w dłuższej perspektywie czasowej, taka polityka może doprowadzić do dużej podatności na rosyjskie naciski. Nie chciałbym sobie nawet wyobrażać sytuacji (ani jej konsekwencji), w której Rosja wstrzymuje dostawy dla niektórych krajów Europy Środkowej. A nie można mieć wątpliwości, że Rosjanie (czego dowiedli ostatnio co najmniej dwukrotnie, na razie w odniesieniu do Białorusi i Ukrainy) w przypadku, w którym uznają to za stosowne, nie zawahają się.
Uniknięcie ewentualnych kłopotów ekonomicznych, a też i politycznych, w razie przerw w dostawach powinno być jednym z celów strategicznych naszej polityki. Kraje bogate i nie tak zależne od Rosji zapewne poradzą sobie z takimi trudnościami. Większość z nich ma możliwość natychmiastowego uruchomienia innych dostaw, lub wykorzystania o wiele zasobniejszych rezerw niż nasze. Dlatego też władze polskie powinny dużo silniej i konsekwentniej zabiegać o stworzenie koalicji, której celem będzie zapewnienie dostaw energii z innego źródła. Było to zresztą jednym z priorytetów, deklarowanych przez polityków obecnego rządu przed wyborami. Przez pierwszy miesiąc sprawowania władzy przez ludzi nowego rozdania zapowiadało się na ofensywę w tym kierunku. Zapowiadano alianse wewnątrz Unii, przy jednoczesnej poprawie stosunków z Rosją. Jednak minęło już osiem miesięcy, a ze środowisk zbliżonych do rządowych nie wypłynęła żadna naprawdę realna, spójna, i co najważniejsze, skuteczna inicjatywa w zakresie polityki energetycznej. Wspomniany pakt muszkieterów został potraktowany przez naszych europejskich partnerów w najlepszym razie z lekką pobłażliwością. Przyjęto go z kurtuazją i ciepło, jednak w fazie decyzyjnej, jak wspomniałem, inicjatywę tę z różnych względów zlekceważono.
Co obiecujące i dające podstawy do ostrożnego optymizmu, powrócono do dyskusji na temat budowy terminala do odbioru gazu skroplonego. Na razie na temat tej inwestycji wiemy jednak niewiele: projekt wywołał poruszenie w miastach nadmorskich, które licytują się, oferując najlepsze lokalizacje.
Niestety, jeśli chodzi o posunięcia Polski, cały czas pytań i wątpliwości jest więcej, niż odpowiedzi. Czy coś konkretnego przyniesie wizyta marszałka Senatu Bogdana Borusewicza w Kazachstanie? Jaki był sens ostatnich wypowiedzi, wikłających nas w niepotrzebne spory z władzami Niemiec, które zakończyły się małym międzynarodowym skandalem? Inicjatywą w omawianym zakresie nie wykazał się także prezydent Lech Kaczyński. Jeśli jakiekolwiek działania rządu i Kancelarii Prezydenta miały miejsce, nie były one niestety skuteczne oraz adekwatne do powagi sytuacji, w jakiej może znaleźć się Polska w razie zaostrzenia konfliktu z Rosją.
Jeśli chcemy być poważnie traktowani przez Rosjan i Niemców w kwestii polityki energetycznej, musimy włożyć dużo pracy, przede wszystkim konceptualnej i dyplomatycznej. Nieuniknione zawirowania w polskiej polityce zagranicznej związane z dymisją ministra Mellera z całą pewnością również nie przybliżają nas do rozwiązania problemu.
Jednak nie ma co załamywać rąk, tylko raczej zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Należy ze wszystkich sił wierzyć, że minister Anna Fotyga, a przede wszystkim prezydent Kaczyński, będą potrafili wypracować rozsądny, poważny i uwzględniający wszystkie nasze interesy plan mający na celu zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. To nasza racja stanu.