Zbigniew Ciosek: Pamiętnik obserwatora
- Zbigniew Ciosek
Zamieszczony poniżej tekst jest relacją polskiego obserwatora, który zajmował się monitorowaniem przebiegu wyborów prezydenkich na Ukrainie 26 grudnia 2004 r. w ramach misji zorganizowanej przez Prawo i Sprawiedliwość. Tekst polecamy gorąco: można się z niego dowiedzieć wielu interesujących szczegółów dotyczących przebiegu głosowania prezydenckiego na zachodniej Ukrainie, a także na temat sposobu i organizacji pracy międzynarodowych obserwatorów.
Zbigniew Ciosek: Pamiętnik obserwatora
26 grudnia 2004
Tekst mój dedykuje wszystkim, którzy w imię Sprawy zdecydowali się opuścić Dom i Najbliższych w Święta Narodzenia Pańskiego 2004.
Otwarcie lokalu
Godzina 6:45 - wchodzimy do wiejskiego domu kultury. Drewniany budynek, kiedyś otynkowany, zimno. W niedużym pokoju zbiera się komisja wyborcza. Zaskoczeni naszą obecnością, ale witają przyjaźnie i pokazują swoją „dzielnicę wyborczą” – tak Ukraińcy nazywają lokal, w którym odbywają się wybory. Duża, słabo ogrzewana sala. Na ścianach zacieki, pod ścianą długi stół, po przeciwnej stronie stoją kabiny wyborcze i gotowe do zapieczętowania urny. Komisja póki co siedzi w salce na zapleczu – tam cieplej. „Głowa komisji” (przewodniczący) sprawdza listę, brakuje jeszcze dwóch osób.
Komisja składa się z 12 osób (zależy to od ilości wyborców) po 6 ze sztabu Juszczenki i Janukowycza. Przedstawiciele Juszczenki to mieszkańcy tej miejscowości, ludzie Janukowycza przyjechali z Mariupola, z okręgu Donbas – twierdzy zwolenników premiera. Co więcej wszyscy oni są pracownikami koncernu hutniczego Azowstal, własności oligarchy popierającego premiera. Ciekawostką jest, że sekretarz komisji (człowiek Janukowycza) nie umie pisać po ukraińsku, w związku z tym protokoły wypełnia człowiek Juszczenki, a pani sekretarz tylko podpisuje (przeczytać po ukraiński potrafi). Z taką sytuacją spotkamy się tego dnia jeszcze kilka razy.
Ostatni członkowie komisji przychodzą koło 7, o 7:20 zgodnie z ordynacją komisja rozpoczyna pracę. Tuż przed rozpoczęciem pracy komisji zjawił się także mąż zaufania Janukowycza – także przyjezdny z Mariupola. Komisja w pełnym składzie, mąż zaufania i my – międzynarodowi obserwatorzy udajemy się do sejfu, oglądamy pieczęcie i obserwujemy jak przewodniczący wyciąga spis wyborców oraz karty do głosowania. Następnie komisja pieczętuje urny. Ordynacja przewiduje kilka urn zależnie od wielkości komisji, u nas są trzy. Do każdej z nich po zapieczętowaniu wrzuca się protokół pieczętowania, gdyby go nie było przy otwarciu urny – głosy są nieważne. Komisja pieczętuje też dwie urny przenośne do głosowania przez inwalidów w domu. Do otwarcia lokalu pozostał kwadrans, przewodniczący zaprasza nas na kawę i ciastko.
Godzina 8:00 przewodniczący komisji jako pierwszy oddaje głos. Pojawiają się pierwsi wyborcy. Praca komisji jest dobrze zorganizowana. Żegnamy się by ruszyć dalej, pytają nas czy jeszcze przyjdziemy, odpowiadamy wieloznacznym „może” – niech wiedzą, że w każdej chwili możemy wrócić.
Wioska X
Około 8:00.
Kolejny dom ludowy, mimo wczesnej pory jest ruch głosujących. Sekretarz komisji rejestruje nas w specjalnej rubryce jako obserwatorów. W tej komisji przedstawiciele Janukowycza też przyjechali z Mariupola. Wypytujemy o podstawowe dane, ilość osób uprawnionych do głosowania, ilość zgłoszonych inwalidów i chorych do głosowania w domu.
Podchodzi starszy mężczyzna, członek komisji pyta czy nie trzeba tłumaczyć, pytamy skąd tak dobrze mówi po polsku. „Panowie, jestem Lwowianinem...” chwila rozmowy i ruszamy dalej, znowu pozostawiając w niepewności czy wrócimy.
Sanatorium
Wielki budynek, nie wiemy gdzie jest wejście, krążymy, wreszcie znajdujemy. Napis głosi, że jest to świetlica i jadalnia sanatorium. Wchodzimy, strzałki kierują nas na schody, wspinamy się na trzecie piętro, na szczęście inwalidzi mogą głosować w domu. Wielka sala komisji – szukamy przewodniczącego i sekretarza by się zarejestrować. Pierwszy raz spotykamy przewodniczącą z obozu Janukowycza. Pani jest bardzo rzeczowa, przejęła się swoją rolą. Podchodzi młody mężczyzna, proponuje tłumaczenie – prowadzi interesy w Polsce, handluje. Po chwili okazuje się że i drugi z członków komisji mówi po polsku, bliskość pogranicza...
Zauważamy pierwsze nieprawidłowości: na terenie komisji siedzi milicjant, powinien chronić lokal ale przebywać na zewnątrz, tłumaczą nam, że nie mają zaplecza i gdzieś musi wypić herbatę, potem zresztą wychodzi i pilnuje schodów. W komisji już spory ruch, kolejne osoby przychodzą głosować, wiele z nich ma pomarańczowe elementy ubrania, wstążki... Drugi błąd komisji – spisy wyborców podzielone zostały po kilka kartek, na pojedynczych członków komisji – powinni przy jednej części spisu siedzieć dwaj członkowie z przeciwnych sztabów i patrzyć sobie na ręce (jest to ważne bo karta do głosowania wydana bez podpisu członka komisji jest potem nieważna). Przewodnicząca komisji mówi, że mają doświadczenia z dwóch tur i takich przypadków nie było, cóż my tylko możemy zgłosić naszą obserwację, podpowiadamy to także mężowi zaufania Juszczenki, on powinien tego dopilnować.
Wychodzimy, komisja zaprasza by jeszcze posiedzieć, proponują kawę, widać obecność międzynarodowych obserwatorów to dla nich jakaś ciekawostka. Zapraszają by jeszcze odwiedzić, by przyjść na liczebnie głosów.
Gdy wychodzimy mąż zaufania Juszczenki zaczepia nas na schodach i mówi, że „swoi” będą pilnować tych przyjezdnych od Janukowycza...
Rudki
Wybieramy się do terytorialnej komisji wyborczej (kilka powiatów), lecz zanim wyruszymy poseł dzwoni do kolegi, okazało się że on już tam był i jest spokojnie. Zmieniamy plany – jedziemy do Rudek – rodzinnej miejscowości Fredry. Po pół godzinie jesteśmy. Nieduże miasteczko, rynek, a na nim spory dom kultury. Budynek bardzo zaniedbany; wchodzimy, sala widowiskowa podzielona sznurkiem na dwie części mieści od razu dwie komisje wyborcze. Trochę chaotycznie, ale jak tłumaczą u nich tak zawsze – przyzwyczajeni. Rejestrujemy się w obu komisjach na raz, wypytujemy o wszystkie dane, o to jak się pracuje. Dotychczas bez przeszkód, spokojnie. Pytamy kto kogo reprezentuje, sekretarz jest od Juszczenki, „a to pan jest od Janukowycza” pytamy przewodniczącego – „no tak...” a ciszej do kolegi dodaje myśląc, że już nie słyszę „formalnie tak”. Rudki to większe miasteczko, tu około połowa członków delegowanych przez sztab Janukowycza to tutejsi. Potem dowiadujemy się jak przebiega rekrutacja – są to przedstawiciele urzędów podatkowych, milicji, i innych służb państwowych.
Praca zorganizowana jest dosyć dobrze, choć znowu spisy wyborców podzielone są na pojedynczych członków komisji. Znowu zapewniają nas, że tak będzie dobrze, potem okaże się jednak, że nie było, ale nie uprzedzajmy faktów.
Wychodzimy zapowiadając, że może jeszcze wrócimy, lub przyjedziemy na liczenie głosów.
Szukamy miejsca gdzie można by zjeść drugie śniadanie, niestety jedyna knajpa jest zamknięta a w sklepie nie bardzo jest coś do wyboru. Ruszamy do Sambora, gdyż kierowca który jest stamtąd zapewnia, że tam da się zjeść. Gdy dojechaliśmy do Sambora doświadczamy polskiej gościnności – kierowca zaprasza nas do siebie na drugie śniadanie, z miłym zaskoczeniem przyjmujemy zaproszenie. Stół szybko zapełnia się sałatkami, wędliną, ciastami – w końcu są święta. Na stole ląduje też półlitrówka – gospodarz częstuje, grzecznie odmawiamy, ja jestem harcerzem, poseł też nie chce pić – przecież to byłaby kompromitacja gdyby potem powiedzieli, że od obserwatorów czuć było wódkę. Gospodarz tłumaczy, że on też nie pije ale do świątecznego śniadania przecież można...
Po śniadaniu ruszamy do lokalnych komisji wyborczych, dołącza do nas hufcowy Harcerstwa Polskiego na Ukrainie i radny miejski zarazem – Edek Bródka.
Komisja w Nowym Samborze
Sala gimnastyczna szkoły, duży ruch ludzie wracając z kościoła głosują. Przy drzwiach milicjant wpuszcza tylko po kilka osób reszta musi czekać w korytarzu by nie utrudniać pracy komisji. Nas oczywiście przepuszcza. Przewodniczący, gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, przechodzi na polski – jest Polakiem mieszkającym w Samborze. Wdajemy się w spór co do interpretacji przepisu o ilości urn przenośnych do głosowania w domu,. Przewodniczący mówi, że ma tylko jedną my że powinien mieć dwie. Przepis mówi, że tylko jedna może być równocześnie poza lokalem wyborczym, on zinterpretował, że tylko jedna jest potrzebna, drugiej w ogóle nie pieczętowali, taka interpretacja powtórzy się potem i w innych komisjach, ale to mało znaczące uchybienie formalne – nie wpływa na rezultat wyborów.
Komisja w Starym Samborze
Kolejny dom kultury, właściwie cały dom to jedne wielka sala, wchodzi się wprost z ulicy, z tego względu konieczne jest kierowanie ruchem, komisja jest przegrodzona kabinami. Po odebraniu karty do głosowania wchodzi się do kabiny a wychodzi już na drugą stronę, w której jest dostęp do urn. Stamtąd można dojść do wyjścia. W lokalu dwóch milicjantów i strażak. Pytamy co oni tu robią, przecież ordynacja mówi, że milicja ma ochraniać budynek a nie przeszkadzać głosującym, ale przewodniczący nie widzi tu problemu – milicja chroni budynek, a on przecież nie wygna chłopców na ulicę, to jego decyzja, za którą bierze odpowiedzialność. Tłumaczymy mu (jest człowiekiem Juszczenki), że skoro tu oni robią takie „udogodnienia” to na wschodzie kraju Janukowyczowcy zrobią podobnie, tylko tam obecność milicji wpłynie na wynik wyborów – ludzie będą się bali głosować na Juszczenkę – jakoś to do niego nie dociera. Mentalność jest jednak tu kluczowa – milicjant strzeże porządku i tak ma być. A po co strażak – pytamy – w poprzedniej turze był w jednej komisji pożar i teraz w całym powiecie przydzielili strażaków do każdej komisji. Trudno dyskutować z taką logiką...
Na ulicy zaczepia nas starszy człowiek: „czy panowie z Polski”, zaczyna wypytywać jak nasza misja obserwacyjna, cieszy się że jesteśmy, mówi bardzo dobrze po polsku, poseł odpowiada, że miło poznać kolejnego rodaka i tu zaskoczenie – napotkany mówi, że jest Ukraińcem, ale jak twierdzi w rodzinnym domu rozmawiało się po polsku...
Ruszamy w dalszą drogę do Stryja – przed nami półtorej godziny jazdy, z zadowoleniem witamy możliwość drzemki w samochodzie.
Po drodze do Stryja zajeżdżamy do komisji w garnizonowym mieście – tuż koło bazy wojsk lotniczych – spodziewamy się, że tu mogą być naciski na żołnierzy by głosowali na Janukowycza, jednak na parkingu spotykamy dwie Serbki z misji OBWE, decydujemy, że nie będziemy sobie przeszkadzać – ruszamy dalej.
Stryj
Kilkudziesięciotysięczne miasto, siedziba terytorialnej komisji wyborczej. Nie wiemy jednak gdzie się ona znajduje. Zatrzymujemy się przy głównej ulicy widząc tablicę komisji wyborczej: to kolejna zwykła komisja. Przewodnicząca od Janukowycza, ze wschodu. Od razu po podaniu ilości wyborców w spisie rzuca się brak jednej urny w stosunku do ustawowej liczby. Przewodnicząca tłumaczy – z TWK dostali przed pierwszą turą cztery – tyle ile trzeba, ale potem zadzwonili, że gdzieś zabrakło i kazali jedną oddać (mają na to protokół) i tak już zostało. Swoją drogą i jedna urna by wystarczyła do zmieszczenia tych niecałych 2 tysięcy potencjalnych głosów, w niektórych komisjach nawet tylko jedna urna jest przeznaczona do głosowania, pozostałe, mimo, że zapieczętowane zgodnie z prawem, są też zaklejone od góry, by nikomu nie przyszło do głowy tam wrzucić głosu i robić kłopotu komisji.
Spis członków komisji to zwykła kartka z listą osób, pytamy o coś więcej – nic nie ma, to dostali w TWK. Zostawiamy sobie pytanie o to do komisji terytorialnej. Pytamy o drogę do komisji terytorialnej – ruszamy w drogę.
TWK
Budynek władz miejskich, duża sala konferencyjna, kilka osób pracuje nad papierami, kilka przy telefonach. Legitymujemy się jako obserwatorzy. Wypytujemy o prace komisji i o to co się dzieje w całym okręgu wyborczym. Pani sekretarz opowiada, pytamy gdzie warto pójść poobserwować – nie ma sugestii, bo wszędzie jest spokój.
Pojawia się przewodniczący (był na objeździe komisji rejonowych) pytamy o listy członków komisji – tłumaczy nam, że sam został zatwierdzony na tydzień przed wyborami i nie miał czasu na nic więcej, poza tym wielu członków komisji – przyjezdnych ze wschodu od Janukowycza nie dotarło i na dwa dni przed wyborami, w ostatnim możliwym terminie uzupełniano składy komisji osobami neutralnymi zaakceptowanymi przez lokalny sztab Janukowycza. Ledwo zdążyli... Przewodniczący potwierdza też opowieść kobiety z poprzedniej komisji – z Centralnej Komisji Wyborczej w Kijowie dotarły do Stryja dwie zamiast trzech ciężarówek z urnami i dlatego wszędzie jest ich za mało.
Pytamy co to za dwaj młodzi ludzie siedzą z tyłu sali – to przedstawiciele resortu bezpieczeństwa! Dwaj tajniacy w terytorialnej komisji wyborczej! Jesteśmy zaskoczeni, ale przewodniczący nie widzi problemu, wręcz chwali to rozwiązanie – mówi, że do TWK przychodzi wiele osób, czasem jest tłum, oni pilnują wtedy porządku. Przyglądamy się im, rzeczywiście budzą respekt, widać że to tajniacy... Pytamy o drogę do komisji wyznaczonej do głosowania dla osób przyjezdnych z zaświadczeniem o prawie do głosowania poza miejscem zameldowania.
Gubimy drogę, trafiamy do innej komisji usytuowanej w sali gimnastycznej. Pracuje ona spokojnie, spisujemy dale, pytamy ile osób dotychczas głosowało, frekwencja wysoka. Spotykamy ekipę lokalnej telewizji – kręcą małą kamerą video.
Komisja numer 15
Duży budynek szkoły, na parkingu tuż przy drzwiach stoi taksówka, koło niej kilka osób, podchodzimy do wejścia, orientujemy się po identyfikatorach, że to członkowie komisji – a taksówce jest staruszka przywieziona na wybory przez syna, to nagięcie procedury, ale nie interweniujemy, tylko obserwujemy, w końcu syn pomaga matce wypełnić głos i idzie wrzucić do urny (ordynacja pozwala by inny wyborca pomógł inwalidzie głosować, za to członek komisji nie może pomagać). Pewnie byśmy zaprotestowali, ale gdy wchodzimy do szkoły, rozumiemy już powód – do komisji trzeba wejść po stromych schodach na drugie piętro – byłoby nieludzkie ciągnąć babcie na górę, a ponieważ przy głosowaniu w taksówce asystował i członek komisji od Janukowycza i od Juszczenki i nie protestowali, uznajemy to za nagięcie prawa do zaakceptowania...
Wielka sala gimnastyczna z malowidłami sportowców z czasów radzieckich na ścianach. Komisja jest duża – ma ponad dwa tysiące wyborców. Nas jednak najbardziej interesuje tych 101 dopisanych do listy na podstawie zaświadczeń – to było metodą fałszerstw w poprzednich turach. Dlatego ordynacja została zmieniona – w każdym okręgu jest wyznaczona jedna komisja, w której można głosować na podstawie zaświadczeń, poza tym aby w niedzielę móc zagłosować, trzeba do określonej godziny w sobotę zgłosić się do TWK.
Gdy popołudniu wizytowaliśmy komisję numer 15, większość dopisanych już zagłosowała, nie było żadnych protestów, zamieszania z tym związanego. Problemem były natomiast osoby nie umieszczone w spisach, choć zamieszkałe w tym rejonie. Przy nas przyszedł chłopak, który tłumaczył, że w poprzednich dwóch turach też go nie było na liście i za każdym razem musiał załatwiać orzeczenie sądu o dopisaniu do listy (ordynacja pozwala dopisać tylko na podstawie orzeczenia sądu rejonowego – który prawie na poczekaniu wydaje takie decyzje). Chłopak ów myślał, że skoro poprzednio go dopisano, to teraz już będzie na liście. Przewodnicząca tłumaczy, że nie było czasu aktualizować list wyborczych i cały czas są te co w pierwszej turze.
Korytarzowcy
Kolejna komisja jest usytuowana na korytarzu w szkole, warunki lokalowe bardzo kiepskie, mało miejsca, wyborcy muszą się tłoczyć. Jednak organizacja pracy jest dobra i proces wyborczy przebiega bez zakłóceń.
Po wyjściu z komisji udajemy się do sądu zobaczyć jak przebiega proces wpisywania na listy wyborcze pominiętych obywateli, mimo wcześniejszych informacji kolejka wcale nie jest bardzo długa. Cała procedura trwa koło godziny. Następnie idziemy na obiad – pizza margherita kosztuje 4.70 hrywny, czyli około 3 złotych, i nie jest to wcale pizza z mrożonki z supermarketu zagrzana w mikrofalówce tylko całkiem smaczna pizza z pieca...
„Pora”
Na rynku gromadzi się młodzież z opozycyjnej grupy Pora, widać transparenty i flagi. To łamanie ciszy wyborczej, ale my nie możemy ingerować. Udajemy się do komisji w Rudkach, z wszystkich dotychczas odwiedzonych wybraliśmy ją na liczenie głosów, ponieważ na jednej sali znajdują się dwie komisje widzimy możliwość zgubnego zamieszania. Już w Rudkach udajemy się na kawę i ciastka do pobliskiej restauracji. Kawa ma nam pomóc być na nogach przez kolejne godziny, niestety nie jest zbyt smaczna –klasyczna plujka, za to ciastka są bardzo smaczne.
Liczenie głosów
Dochodzimy do komisji, już na parkingu mamy pewne podejrzenie – widzimy znajomy samochód. Niestety, misje nie są skoordynowane i rzeczywiście spotykamy poznane wcześniej Serbki, one też postanowiły obserwować liczenie w Rudkach, niestety do następnego większego miasteczka jest za daleko by zdążyć przed 20 – godziną zamknięcia lokali.
Godzina 19:45 – obie komisje w pełnych składach, wyborców już prawie nie ma, trwa podliczanie frekwencji, jeszcze przed czasem, by potem szybciej wykonać wszystkie procedury. Witają nas przyjaźnie, nie widać by byli niezadowoleni z tego, że będziemy ich obserwować przy liczeniu głosów. Dzielimy się – każdy wybiera swoją komisję do obserwowania.
Godzina 20:00 przewodniczący komisji Pawła ogłasza, że zakończył się proces głosowania i prosi o porządek przy kolejnych krokach procedury wyborczej. Ostrzega młodych i niedoświadczonych członków komisji (cześć jest pierwszy raz), że jest przed nimi etap trudny i bardzo ważny.
Pierwszym krokiem jest zdanie niewykorzystanych kart wyborczych i spisów. Każda z kobiet (panowie w mojej komisji woleli ograniczyć się do obserwowania urn) głośno odczytuje liczbę pobranych kart do głosowania, liczbę kart wydanych oraz ile jej pozostało. Sekretarz zapisuje i podlicza rezultaty, następnie panie podchodzą i zdają pozostałe karty a następnie spisy wyborców z podpisami. Wszystkie niewykorzystane karty są niszczone przez obcięcie dolnego rogu – karta obcięta jest nieważna. Następnie wszystkie karty oraz spisy są opakowywane w szary papier i zaklejane, a na paczkach przyklejają protokoły z podpisami wszystkich członków komisji.
Kolejnym etapem będzie otwarcie urn – do tego trzeba przygotować salę – wszystkie stoły są zestawiane i tworzą wielki stół, dookoła którego przez najbliższe godziny będzie trwała praca. Przewodniczący sprawdza plomby na wszystkich urnach i wraz z kolegą przenosi pierwszą na stół. Zrywają plomby i wysypują głosy. Procedura powtarza się cztery razy – przy każdej urnie głosy sortowane i układane po sto sztuk. Gdy już wszystkie głosy zostały posortowane i policzone okazuje się, że kilku głosów brakuje – ale to jeszcze nie tragedia. Po pierwsze ktoś mógł nie wrzucić pobranego głosu, po drugie mogli się pomylić w liczeniu, przy liczeniu ważnych głosów będą bardziej uważać i liczą, że znajdą błąd. Zresztą mniej głosów to nie problem, ważne by nie było więcej niż wydano kart do głosowania.
Następuje odczytywanie głosów. Cała komisja ustawia się dookoła stołu, wszystkie głosy są na jednym krańcu, w czterech miejscach tabliczki: „Juszczenko”, „Janukowycz”, „głos przeciw obu kandydatom” oraz „głos nieważny”. Przy głosach ustawia się jedna osoba i kolejno podnosi każdy głos i odczytuje na kogo był oddany, potem przekazuje go dalej w stronę odpowiedniej kupki, a wszyscy po drodze sprawdzają prawidłowość odczytu. Osoby odczytujące zmieniają się. Sprawdzanie jest dosyć trudne, bo o wadze głosu decyduje zarówno pieczęć komisji jak i podpis osoby wydającej kartę do głosowania, a także sposób głosowania. Widziałem głosy, na których wyborca po prostu skreślił tego kandydata, który mu się nie podobał, były też takie gdzie krzyżyki były w kratkach obu kandydatów, dopisane epitety lub inne osobliwości.
Przez pierwsze kilka minut odczytywane głosy były tylko na Juszczenkę, zaczynamy żartować, że czekamy by zobaczyć jak wygląda głos na Janukowycza, ale powoli zaczynają się i takie pojawiać. Odczytywanie trwa spokojnie, choć zdarza się, że czytający nie zauważy, że głos jest nieważny i dopiero inni członkowie komisji to dostrzegą. Koło odczytującego cały czas stoi mąż zaufania sztabu Janukowycza, ja też stoję obok, choć przyznam: z czasem zaczyna mnie to trochę nużyć. Spaceruję więc po sali, obserwuję, jak rośnie kupka głosów na Juszczenkę. Rozmawiam z członkami komisji, z których niektórzy też zaczynają spacerować, i tak wszyscy nie mogą oglądać głosu osobiście – zajęłoby to za dużo czasu, realnie pracuje 5-6 osób, reszta tylko stoi.
Moją uwagę zwraca stojący pod ścianą za stołem komisji akumulator. Od niego biegną kabelki, podnoszę wzrok, na suficie przymocowany taśmą kabelek, a z niego zwisają samochodowe żarówki. Ktoś zauważa moje zdziwienie, tłumaczy – były przypadki wyłączania prądu by dezorganizować prace komisji, więc nasza komisja postanowiła się przygotować. Elementy układanki wskakują w mojej głowie na odpowiednie miejsca – rzeczywiście w wielu komisjach widziałem dziś stojące na stołach komisji lub w ich pobliżu latarki. Cóż moje doświadczenie z pracy w komisji w Polsce jest bardzo mało ciekawe...
Nagle robi się zamieszanie, kilka osób przy stole zaczyna głośno dyskutować, słyszę słowa „kryminał”, „niszczenie głosów”; podchodzę zelektryzowany... Okazuje się, że odnaleziono kolejny głos bez podpisu członka komisji – głos nieważny. Judzie Juszczenki są zbulwersowani, podejrzewają planowe działanie i prowokacje. Wreszcie przewodniczący przerywa dyskusję mówi, że wrócą do tego po odczytaniu wszystkich głosów. Idę do posła powiedzieć mu o tym, okazuje się, że w drugiej komisji jest podobnie.
Wszystkie głosy odczytano – sekretarz podlicza pakiety po sto kart na kupce – podaje rezultat – 1527 głosów na Juszczenkę, kontra 26 na Janukowycza. Sekretarz i przewodniczący piszą protokół. Komisja wraca do dyskusji o głosach bez podpisu – takich kart było 7, „aż 7”. Znowu pada argument, że ktoś złośliwie zniszczył głosy obywatelki, którzy chcieli oddać głos. Wszystkie te głosy były na Juszczenkę (to nie dziwne przy 97-procentowym poparciu, jednak ludzie Juszczenki są zbulwersowani). Ktoś proponuje by komisja przegłosowała, że te karty są ważne, po kilku chwilach mąż zaufania Janukowycza tryumfalnie pokazuje akapit w instrukcji, który mówi że karta bez podpisu jest nieważna. Kolejna propozycja, rozdzielić wszystkie głosy według podpisów – i zobaczyć komu brakuje kart podpisanych w stosunku do wydanych. Koncepcja pada ze względu na długość takiego liczenia, w końcu komisja macha ręką na te siedem głosów. Juszczenkowcy i tak są zadowoleni z wyniku, Janukowyczowcom i tak te siedem głosów nic nie zmieni w bezmiarze porażki w tej komisji. Swoją drogą ciekawe czy były to pomyłki kilku różnych osób spowodowane zmęczeniem, czy też ktoś zrobił to specjalnie... Obaj z posłem mamy pewną satysfakcję, bo od początku mówiliśmy komisjom, ze przy spisie powinny siedzieć dwie osoby i patrzyć sobie na ręce – wtedy może uniknęłoby się niepodpisanych kart.
Pisanie protokołów trwa strasznie długo, pod lokalem gromadzi się parę osób chcąc poznać wyniki wyborów w Rudkach. Po jakimś czasie wchodzą i czekają na wyniki na korytarzu – niezgodne z ordynacją, ale nikt nie protestuje, obok stoi milicjant i rozmawiają – mała miejscowość wszyscy się znają.
W końcu protokoły są podpisane my dostajemy odpisy z naszych komisji. Myślałem, że to już koniec zaskoczeń na ten dzień, ale nie. Kolejny punkt programu to poczęstunek, na razie nic dziwnego – kilka pań z komisji wyciąga chleb, kroi kiełbasę. Ale oto na stole lądują kolejne półlitrówki!!! Komisja przystępuje do oblewania dobrze wykonanej pracy. I nie ważne kto jaki sztab reprezentuje, oto przedstawiciel Juszczenki przepija do męża zaufania Janukowycza, zwraca się do niego Gienadij... Na to zupełnie nie byłem przygotowany Oczywiście odmawiam, poseł daje się namówić na kubeczek wina, ale wino pije tylko on i część kobiet, reszta popija coś mocniejszego i za kołnierz nie wylewa... Potem dowiaduję się od kolegów, ze tak było we wszystkich wizytowanych komisjach!
Jest około 23.30, żegnamy się i ruszamy w drogę na spoczynek, poseł do Lwowa, a ja potem do znajomego w Samborze, na szczęście kierowca mieszka tuż obok, więc nie ma kłopotu, po drodze mnie odwiezie. Zmęczenie daje się we znaki, póki jedziemy razem z posłem rozmawiamy, potem ja zasypiam i tylko kierowca nie może spać. W domu u znajomego czeka na mnie kolacja, nie ma mowy by się od niej wymigać, przy kolacji Edward opowiada mi co usłyszał w TV.
Idę spać i po trwającym 22 godziny dniu śpię do dziesiątej.
Granica
Postanowiłem wracać sam a nie czekać na grupę, która ma jechać dopiero 28 grudnia: Lwów znam dobrze i nie chce mi się zwiedzać go po raz kolejny. Autobusem do Mościsk, stamtąd busikiem z „mrówkami” na piesze przejście graniczne „Szegeni – Medyka”. Po stronie ukraińskiej odprawa trwa chwilę – tylko paszporty. Po polskiej widzę tłum przed bramką. Wiem, że nie mam szansy zdążyć na pociąg stojąc w tej kolejce, ale przecież mam jeszcze swoją akredytację. Podchodzę do pogranicznika – „dzień dobry wracam z misji obserwacyjnej, czy muszę...”, „proszę niech pan idzie”- przerywa mi pogranicznik - „ktoś jeszcze z panem jest?” Odprawa celna znowu kolejka, wszyscy inny to drobni przemytnicy, znowu podchodzę i mówię „misja obserwacyjna” „proszę niech pan idzie”...
Warszawa
31 grudnia 2004 r.