Australijczycy na wakacjach, czyli seksualny kolonializm
Mylą się ci, którzy uważają, że epoka kolonialna to już tylko rozdział w podręcznikach do historii. Nawet teraz jesteśmy świadkami jej efektów. Potomkowie kolonizujących dalej wykorzystują biedę niegdyś skolonizowanych. Witajcie w Azji, gdzie „biały człowiek” może wszystko.
W Angeles City (nazwanym przez hiszpańskich kolonizatorów Pueblo de los Angeles – Miasto Aniołów) na Filipinach mieszka cztery tysiące obywateli Australii. Położone jest ono osiemdziesiąt pięć kilometrów na północny zachód od stolicy, Manili. Podczas wojny w Wietnamie istniała tu Clark Air Base, największa amerykańska baza wojskowa poza granicami USA. Została ona zamknięta w 1991 roku, po wybuchu wulkanu Pinatubo. Do tego czasu Angeles City stało się jednym z centralnych punktów azjatyckiej turystyki seksualnej.
Całe miasto (350 tys. ludności) to po prostu dom publiczny. Filipińskie kobiety tańczą na ulicach i zwabiają zachodnich mężczyzn do barów, gdzie za czterdzieści dolarów amerykańskich są przez nich wypożyczane na jedną noc. Dla przykładu, w Australii wyjście do pubu ze znajomymi czy kolacja w restauracji zwykle kosztuje więcej, nie mówiąc już o setkach dolarów przegrywanych co noc w niezwykle popularnych w tym kraju kasynach. Nic więc dziwnego w tym, że wielu australijskich emerytów przeprowadza się tu i żeni się z tutejszymi kobietami. Tak, emerytów. Praktycznie każdy zachodni mężczyzna w Angeles City przekroczył już próg sześćdziesięciu lat. Ich filipińskie żony są z reguły ok. trzy razy młodsze, a do tego mają zupełnie inną mentalność niż wcześniej znane im kobiety. Sprawiają wrażenie cichych, posłusznych i kochających, a dom i rodzina są dla nich najważniejsze.
Oczywiście wszystko to jest fałszem, grą aktorską. Zachodni mężczyźni pozbawieni władzy i podziwu w swoich ojczystych krajach, szukają go w Azji. Tutaj są kimś, bo mają pieniądze. Wykorzystują biedę i desperację lokalnych kobiet by zaspokoić swoje ego. Symbolicznie kolonizują ten kontynent, czy to płacąc kilkadziesiąt dolarów filipińskim, tajskim lub wietnamskim kobietom za noc, czy też budując fabryki w Bangladeszu i dając tamtejszym dzieciom dolara za dzień szycia ubrań dla zachodnich korporacji.
W Azji „biały człowiek” może wszystko. Oficjalnie stosunki płciowe z nieletnimi są na Filipinach zabronione. Jednakże nikt nie zwróci tam uwagi mężczyźnie zabierającemu dwie trzynastoletnie dziewczynki do pokoju hotelowego. Nawet zawiadomiona o tym policja nigdy nie zareaguje. W Angeles City mieszka wiele dzieci australijskich turystów. Czasem nawet ich ojcowie wysyłają ich filipińskim matkom po sto dolarów na ich utrzymanie. Często nie wiedzą nawet o tym, że mają potomstwo. Żyje ono w slumsach bez prądu i bieżącej wody, marząc o byciu w przyszłości lekarzem czy nauczycielem. Jedyną szansą dla tych dzieci jest przyznanie im australijskiego obywatelstwa, które prawnie im się należy (jeśli uznał je ojciec – obywatel Australii). Jest to jednak długi i skomplikowany proces. Bez wsparcia swojego zachodniego rodzica są one tylko owocem wakacyjnej przygody, skazanym na życie w wielkim domu publicznym, jakim jest Angeles City.