Turcja: Partia Sprawiedliwości i Rozwoju model dla arabskiego świata?
Wraz z rozlewaniem się rewolucji na kolejne kraje arabskie, Zachód ponownie zaczął zastanawiać się, czy islam da się pogodzić z demokracją. Na to pytanie od dekady stara się udzielić odpowiedzi Partia Sprawiedliwości i Rozwoju.
Islam na uboczu
O ile łatwo jest jednoznacznie wskazać datę powstania Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), o tyle niezwykle trudno jest streścić ciąg wydarzeń i okoliczności, który przyczynił się do powołania jej do życia. Niektórzy wskazują bowiem, że aby odpowiednio rozumieć fenomen AKP, należy najpierw pilnie przestudiować historię kraju, co najmniej od schyłkowych lat Imperium Osmańskiego. Szczególną uwagę trzeba przy tym zwrócić na reformy, które miały miejsce w Turcji po powołaniu do życia republiki. Dokonując wielkiego uproszczenia, można powiedzieć, że przez wiele lat Turcy musieli dokonywać wyboru między modernizacją a islamem. Synergia tych dwóch czynników wydawała się być niemożliwa. Partie polityczne, które próbowały tego dokonać i odwoływały się do religii, spotykał podobny los - delegalizacja lub wojskowy zamach stanu. Adnan Menderes, pierwszy premier wybrany w demokratycznych wyborach, swoją działalność przypłacił nawet życiem. Losy AKP bezpośrednio związane są z Partią Dobrobytu Necmettina Erbakana, która doszła do władzy na skutek wyborów z grudnia 1995 r. Sam Erbakan, który często nazywany był „dyżurnym islamistą kraju”, po trwających pół roku politycznych rozgrywkach, otrzymał misję tworzenia rządu. Wojsko, strażnik świeckości państwa, bacznie przyglądało się poczynaniom nowego szefa rządu. Erbakan nie zawiódł swoich wyborców i nie wyrzekł się własnych poglądów. Szybko jednak utracił władzę. Na skutek interwencji armii, w czerwcu 1997 r., podał się do dymisji. Rok później Partia Dobrobytu została zdelegalizowana przez Trybunał Konstytucyjny. W cieniu Erbakana wyrastał nowy turecki lider - Recep Tayyip Erdoğan.
Dziecko szczęścia powstaje z popiołów
Miejsce Partii Dobrobytu zajęła Partia Cnoty. Również ona nie zagrzała jednak miejsca na tureckiej scenie politycznej. Trybunał zdelegalizował ją w 2001 r. Drogi islamistów rozeszły się. Z Partii Cnoty powstały dwa ugrupowania: Partia Szczęśliwości oraz Partia Sprawiedliwości i Rozwoju. Rok później doszło do jednego z największych „cudów” Erdoğana – w listopadzie 2002 r. AKP wygrała wybory parlamentarne. Zachód ponownie zamarł w obawie przed powrotem szariatu do Turcji.
W swym genialnym zbiorze reportaży z Turcji „Zabójca z miasta moreli”, Witold Szabłowski wskazuje, że Recep Tayyip Erdoğan cieszy się opinią dziecka szczęścia. Tę tezę zdają się potwierdzać wypowiedzi jednego z rozmówców autora – politologa Urala Aküzüma. Żartobliwe określenie „dziecka szczęścia” przylgnęło do tureckiego premiera w związku z ukończeniem szkoły imam hatip. Podobno dyplomy absolwentów tego typu placówek oświatowych nazywa się w Turcji „uprawnieniami do robienia cudów”. Ural Aküzüm twierdzi, że Erdoğan „rzeczywiście sprawia wrażenie człowieka, który wie, jak gadać z górą”. Na poparcia tych słów podaje przykład: „Zanim został merem Stambułu (Erdoğan pełnił tę funkcję w latach 1994 – 1998), przez półtora roku mieliśmy tu straszną suszę. Ludzie umierali, drzewa schły. Kiedy Erdoğan został merem miasta, zaczęły się zbierać chmury. Następnego dnia spadł wielki deszcz”. Dziecko szczęścia, mimo łatki islamisty i licznych utarczek z armią, utrzymuje się u władzy po dziś dzień.
„Demokracja islamska”?
Gdy w 2002 r. AKP wygrała wybory parlamentarne, Zachód nie wiedział, czego się spodziewać. Przecież raptem kilka lat temu władzę stracił Erbakan, którego retorykę z pewnością można określić mianem antyzachodniej. Obawiano się, czy powiedzenie „historia lubi się powtarzać” nie będzie miało zastosowania również w tym przypadku. Wątpliwości potęgowała przeszłość Erdoğana. Na świecie znany był ze swoich islamistycznych poglądów. Witold Szabłowski charakteryzując postawę tureckiego premiera w latach 90. pisze: „W tamtych czasach Erdoğan też patrzy na hodżę (chodzi o Necmettina Erbakana) jak na świętego. Pracuje w Stambulskim Przedsiębiorstwie Komunikacji Miejskiej i jest twardogłowym muzułmaninem. Nie podaje ręki kobietom, pomstuje na lokale sprzedające alkohol, Unię Europejską nazywa z pogardą ‘klubem chrześcijańskim’. Powtarza za swoim mistrzem, że ‘z tramwaju o nazwie demokracja wysiądziemy na najbliższym możliwym przystanku’”. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Turecki premier nie jest już radykalnym wojownikiem o prawo islamu do obecności w życiu społecznym i politycznym narodu tureckiego. Wydaje się, że na tę zmianę wpływ miały dwa wydarzenia – delegalizacja partii Erbakana oraz pobyt w więzieniu. Za kratkami spędził kilka miesięcy. Skazano go za sparafrazowanie wiersza poety. Co ciekawe, poety, którego poglądy bliższe są raczej nacjonalistom. Słowa „meczety są naszymi barakami, kopuły naszymi hełmami, minarety naszymi bagnetami, a wierni żołnierzami” odebrano jako podżeganie do wojny religijnej. Wydaje się, że właśnie wtedy Recep Tayyip Erdoğan zrozumiał, że ten sposób walki nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. W 1999 r. opuścił zakład karny. Niecałe 4 lata później mógł cieszyć się z objęcia funkcji premiera.
Szybko okazało się, że obawy Zachodu nie były uzasadnione. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, która sama siebie określała jako konserwatywną, rozpoczęła szereg reform, które zmierzały do demokratyzacji kraju. Opracowała i wprowadziła w życie wiele pakietów ustaw, które miały zbliżyć Turcję do standardów, które obowiązują w krajach Unii Europejskiej. Podjęła szereg starań, które miały na celu poprawienie sytuacji mniejszości kurdyjskiej. Wreszcie dokonała tego, co nie udało się innym rządom, mimo wielu lat starań. Dnia 3 października 2005 r. rozpoczęły się bowiem negocjacje akcesyjne między UE a krajem znad Bosforu. W międzyczasie pojawiały się oczywiście inicjatywy związane z islamem. Próbowano rozwiązać kontrowersyjną w Turcji kwestię noszenia przez kobiety chust w urzędach publicznych i uniwersytetach. W tym zakresie AKP przedstawiła niezwykle ciekawą „linię obrony”. Argumentowała bowiem, że zakaz jest niedemokratyczny i dyskryminuje część kobiet. O wadze tego problemu w Turcji mogą świadczyć wydarzenia z 2007 r., kiedy wojsko zaprotestowało przeciwko kandydaturze współzałożyciela AKP Abdullaha Güla na urząd prezydenta. Jednym z powodów sprzeciwu armii był fakt, że przyszła pierwsza dama Hayrünnisa Gül nosiła chustę.
Wiele tzw. deficytów demokracji nie zostało w Turcji rozwiązanych do dziś. Nadal potrzebne są zmiany w rozmaitych obszarach dotyczących zarówno społeczeństwa, jak i kwestii politycznych. Nie zmienia to jednak faktu, że Partia Sprawiedliwości i Rozwoju pokazała światu, że modernizacja i islam mogą iść ze sobą w parze. Dzięki temu Zachód mógł odrobinę spokojniej patrzeć na rewolucje, które przelały się przez świat arabski.
Nadejście fali rewolucyjnej
Arabska Wiosna wlała w serca Turków nie tylko obawy. Bardzo szybko pojawił się też optymizm. Z jednej strony, co naturalne, bano się, że tak ogromna fala rewolucji może wykroczyć poza pierwotne ramy i nie zakończyć się wyłącznie obaleniem tyranów. W Turcji najbardziej obawiano się, że walki, zwłaszcza w krajach o skomplikowanej strukturze etnicznej i religijnej, mogą doprowadzić do konfliktu między szyitami a sunnitami. Taka konfrontacja z pewnością oznaczałaby dla regionu katastrofę. Z drugiej jednak strony dostrzeżono szansę na promocję tureckich interesów. Kiedy Zachód drżał w obawie przed islamistami, którzy mieli przejąć władzę w krajach dotkniętych rewolucją, Turcja zastanawiała się, jak wyciągnąć korzyści ze zmian na Bliskim Wschodzie. Znalezienie odpowiedzi nie było trudne. W końcu to Turcja pokazała światu, że islam i demokracja mogą być kompatybilne. Dlatego też Turcy, mniej lub bardziej ochoczo, popierali żądania opozycji. Premier Erdoğan był jednym z pierwszych światowych liderów, którzy sugerowali egipskiemu prezydentowi Mubarakowi, że powinien usłuchać żądań społeczeństwa i odejść. Turcja udzieliła też poparcia opozycji libijskiej. Ze względu na konieczność zabezpieczenia tureckich interesów (wycofanie obywateli i odpowiednie zabezpieczenie inwestycji) trwało to dłużej niż w przypadku Egiptu, jednak skala pomocy wynagrodziła to libijskim rebeliantom. Najtrudniej przyszło rozstanie z syryjskim prezydentem. W ciągu ostatnich kilku lat poczyniono bowiem spore starania, aby doszło do zbliżenia między Damaszkiem a Ankarą. W końcu jednak cierpliwość tureckich przywódców wyczerpała się, a Recep Tayyip Erdoğan, z przyjaciela Baszara al-Asada, stał się jego wrogiem. Liczni eksperci przestrzegali jednak, aby tureccy decydenci byli bardzo ostrożni w promocji kraju jako modelu dla postrewolucyjnych społeczeństw. Wskazywano bowiem, że w państwach tych nadal żywa może być pamięć o Imperium Osmańskim. Ich zdaniem mogłoby to przyczynić się do tego, że społeczeństwa mogłyby zacząć postrzegać Turcję tak, jak nielubiane w regionie Stany Zjednoczone.
Wszelkie obawy były jednak zbijane przez ukazujące się sondaże. Już w maju 2010 r., a więc przed wydarzeniami Arabskiej Wiosny, z badania przedstawionego przez TESEV wynikało, że aż 75% Arabów uważało Turcję za pozytywny przykład współistnienia islamu i demokracji oraz popierało odgrywanie przez Ankarę większej roli w regionie. Wkrótce również opozycja w poszczególnych krajach wskazywała, że AKP jest ich wzorem. Mówił o tym między innymi jeden z liderów tunezyjskiej opozycji Rachid Ghannouchi oraz egipskie Bractwo Muzułmańskie. Słowa te niezwykle ucieszyły dumnych Turków, ale także odrobinę uspokoiły zmartwiony Zachód.
Starcie regionalnych mocarstw
Dziś wielu ekspertów i naukowców wskazuje, że największym zwycięzcą Arabskiej Wiosny jest Turcja. Wydaje się jednak, że na wydawanie ostatecznych sądów na ten temat, jest jeszcze za wcześnie. Promowanie modelu tureckiego jest bowiem elementem większej układanki. W staraniach o „rząd dusz” na Bliskim Wschodzie, po piętach Ankarze depcze Teheran. Relacje między sąsiadami są niezwykle skomplikowane. Oficjalnie w stosunkach na linii Iran-Turcja nie ma żadnych problemów. W rzeczywistości jednak we wzajemnych relacjach dochodzi do bardzo wielu zgrzytów. Najbardziej istotne wydają się być różnice zdań w kwestii Iraku i Syrii, gdzie Teheran stara się rozciągnąć swoje wpływy. Nie są to jednak jedyne problemy, które psują klimat między sąsiadami.
Do niedawna Iran miał niezwykle mocną kartę przetargową w tym wyścigu o wpływy. Asem w rękawie były relacje z Izraelem. Wydarzenia związane z tzw. Flotyllą Wolności i niezwykle asertywna polityka Ankary wobec Tel-Awiwu spowodowały, że Arabowie jeszcze przychylniej patrzą na Turcję. Wydaje się, że od tej pory to Ankara jest ich „faworytem”. Dowodem na potwierdzenie tej tezy może być podróż, którą premier Erdoğan odbył we wrześniu 2011 r. Przez obywateli Egiptu, Libii i Tunezji witany był niczym gwiazda pop. Kolejnym argumentem za przyjęciem tezy o prymacie modelu tureckiego mogą być wyniki wyborów w Tunezji i Maroko. W tunezyjskich wyborach najwięcej mandatów zdobyła Ennahda. Jej liderem jest wspomniany Rachid Ghannouchi. Wybory w Maroko wygrała natomiast Partia Sprawiedliwości i Rozwoju. Wydaje się, że zbieżność nazw partii tureckiej i marokańskiej nie jest tu przypadkowa. Te sukcesy nie oznaczają jednak, że model turecki odniósł ostateczne zwycięstwo. Wciąż bowiem nie możemy mieć stuprocentowej pewności, dokąd zaprowadzi region powiew Arabskiej Wiosny.
Model turecki czy model AKP?
Rozważania na temat roli tureckiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju w Arabskiej Wiośnie wypada zakończyć refleksją nad bardzo istotną kwestią. Czy tym, co przyciąga społeczeństwa regionu jest model turecki, czy może wzór AKP i co stanowi tajemnicę sukcesu partii? Pytanie takie postawił sobie autor książki „Islam without Extremes: A Muslim Case for Liberty”, znany i ceniony publicysta, Mustafa Akyol. W jednym z artykułów pisze, że jeśli Turcja kiedykolwiek mogłaby stać się dobrym modelem dla innych państw muzułmańskich, mogłaby tego dokonać tylko przez syntezę liberalnej demokracji z tradycyjnymi wartościami religijnymi. Akyol zauważa, że Partia Sprawiedliwości i Rozwoju stanowi doskonały przykład takiego połączenia. Pod jej egidą udało się bowiem zjednoczyć takie wartości jak demokracja, wolność jednostki, gospodarkę wolnorynkową, „nawet państwo świeckie, tak długo, jak świeckość oznacza wolność wyznania”. Publicysta nie traktuje AKP jako partii islamskiej. Opisując ją używa określenia „postislamska”. Sukcesy polityczne i ekonomiczne kraju pod jej rządami spowodowały, że stała się najbardziej szanowanym ugrupowaniem w świecie muzułmańskim. Kolejnym argumentem, który przemawia na jej korzyść jest fakt, że nie pozbyła się swej muzułmańskiej tożsamości. Pozostaje wrażliwa na istotne z punktu widzenia wyznawców islamu kwestie, takie jak problem palestyński. Akyol zauważa jednak, że rządzące w Turcji ugrupowanie wyróżnia się, ponieważ „udało mu się połączyć silne propalestyńskie podejście z pokojowym popieraniem rozwiązania problemu w oparciu o utworzenie dwóch państw i odrzuceniem antysemityzmu”. AKP udało się również wyeliminować argument, którego często używali jej krytycy w świecie arabskim – zbyt uległe podejście do Zachodu. Pod jej rządami Turcja wciąż zachowuje dobre stosunki z dawnymi i sojusznikami. W relacjach z nimi jest jednak zdecydowanie bardziej asertywna. To powoduje, że społeczeństwa bliskowschodnie patrzą na nią z podziwem.
Mustafa Akyol zwraca także uwagę na jeszcze jedną, niezwykle istotną kwestię, która może uspokoić część państw zaniepokojonych Arabską Wiosną i wygrywaniem kolejnych wyborów przez partie, które odwołują się do islamu. Autor wskazuje, że AKP zarzuca się ostatnio, że staje się coraz bardziej autorytarna. Akyol uważa jednak, że to nie ma nic wspólnego z islamem. Streszczając historię Republiki Turcji wskazuje, że taka postawa wynika raczej z dziedzictwa tureckiego systemu politycznego i pisze, że AKP jest „zbyt turecka – nie zbyt islamska”.
Na tę chwilę trudno wskazać większego od Turcji zwycięzcę Arabskiej Wiosny. Wygląda na to, że sukcesy kraju wynikają w dużej mierze z popularności i podziwu, którym cieszy się w krajach arabskich Partia Sprawiedliwości i Rozwoju. Model AKP, połączenie sukcesu ekonomicznego i politycznego, demokracji i wolności jednostki z poszanowaniem dla istotnych z punktu widzenia społeczeństw regionu wartości religijnych, jest atrakcyjny dla postrewolucyjnych państw. Nie oznacza to jednak, że tureccy decydenci mogą spocząć na laurach i przestać bacznie przyglądać się Arabskiej Wiośnie. Wciąż bowiem nie wiemy, dokąd zaprowadzi nas rewolucyjny podmuch. Należy pamiętać, że w cieniu modelu AKP nadal znajduje się teokratyczny model irański. Może się też okazać, że generałowie z poszczególnych państw będą chcieli wziąć przykład z innej specyfiki tureckiego systemu politycznego - wojskowej kontroli nad aparatem cywilnym. W kraju znad Bosforu model ten odchodzi do przeszłości, ale kto wie, czy nie znajdzie zastosowania w innych bliskowschodnich państwach.
Bibliografia:
- James M. Dorsey, Change In the Middle East Puts Turkey in the Eye of Storm
- Mustafa Akyol, A Turkish Model of Governance for the Arabs? Yes and no
- Mustafa Akyol, Turkish Liberal Islam and How it Came to be
- Mohamed S. Younis, Turkish delight? The Feasibility of the “Turkish model” for Egypt
- Steven A. Cook, Turkey and the Arab Uprising: A Mixed Record
- Witold Szabłowski, Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji, Wydawnictwo Czarne, 2010
- hurriyetdailynews.com
- zaman.com.tr