Adrian Biernacki: Obama vs. haters 0:4
Arkansas, Kentucky oraz Pennsylwania to miejsca wczorajszych batalii partyjnych o Kongres. Po raz kolejny nie był to dobry dzień dla Obamy oraz Demokratów, zwłaszcza tych trzymających się blisko centrum amerykańskiej sceny politycznej. Najważniejszym wydarzeniem wtorkowej nocy było zwycięstwo Randa Paula w Kentucky. Bostońscy degustatorzy herbatki dali sygnał, że mają się całkiem nieźle, a ich oddziaływanie na politykę amerykańską nie ogranicza się do wymachiwania plakatami antywaszyngtońskimi i decybelami spod bramy Białego Domu.
“Przywrócimy nasz rząd”
Do niedawna Ron Paul był w Stanach Zjednoczonych postacią egzotyczną. Ot, zwykły populista, który przywołuje ducha Ojców Założycieli i wedle ich wskazówek chce nakreślać kierunki obecnej polityki. Co więcej, w swoich poglądach nie przebiera w słowach i daleko mu od znanej i kochanej przez wszystkich „politycznej poprawności”. Idealny model polityka, który pojawia się na krótki czas, robi zamieszanie, a po chwili przepada w czeluściach bezwzględnej politycznej machinerii. Niestety, nie w tym przypadku. Zwycięstwo jego syna w Kentucky oraz niedoceniany jeszcze entuzjazm zwolenników Tea Party przyprawiają głównych hegemonów politycznych o spory zawrót głowy. Herbaciarze są nie tylko problemem dla administracji Obamy, ale przede wszystkim dla Republikanów. Przykład Rossa Perota jest idealną egzemplifikacją tego, jak tzw. „third party candidates” mogą namieszać w anglosaskim systemie partyjnym. Głównym wyzwaniem Micheala Steele’a w kontekście nadchodzących wyborów będzie przekonanie liderów Tea Party do współpracy. Pomimo bliskości programowej i zgodności interesów, wbrew pozorom zadanie to może okazać się arcytrudne. Nie jest tajemnicą poliszynela to, iż Partia Republikańska w obecnej formie nie jest marzeniem ludzi typu Rand Paul. „Przekaz jest donośny i klarowny. Musimy przywrócić nasz rząd” – zadeklarował wczoraj zwycięzca z Kentucky. Już niedługo Mr Paul, już niedługo…
Nie ma nietykalnych
Jeśli administracja Obamy może robić coś, by pomóc swoim kandydatom w nadchodzących wyborach do Kongresu, to chyba najlepszym rozwiązaniem jest rezygnacja z udzielania im poparcia i nieprzytulanie ich zbyt mocno do siebie. Support prezydenta Obamy, jak pokazały wybory w Massachusetts i wczorajszy wynik prawyborczej potyczki Demokratów w Pennsylwanii, może być uważany za niedźwiedzią przysługę. Deklaracje: „Kocham tego polityka” oraz bliskie kontakty z prezydentem zaszkodziły teraz Arlenowi Specterowi. Doświadczony 80-letni polityk został wykopany z Senatu, ku uciesze wszystkich Republikanów, którzy po zmianie afiliacji politycznej Spectera uważali go za zdrajcę. Powody do zadowolenia mają również Polacy, których bufon urodzony w Kansas obrażał za pomocą niewybrednych dowcipów i powielaniu stereotypów na temat amerykańskiej Polonii.
Radykalizacja obozów?
Porażka Spectera, zwycięstwo Conwaya w demokratycznych prawyborach w Kentucky oraz niezły rezultat Haltera w Arkansas potwierdzają głoszoną już od wielu tygodni tezę o coraz większej polaryzacji społeczeństwa amerykańskiego i regresie centrowego spojrzenia na politykę. Ustawianie się blisko lewej ściany może i jest korzystne w przypadku elektoratu Partii Demokratycznej, jednak biorąc pod uwagę listopadowe wybory oraz regularność z jaką Obama i jego administracja tracą poparcie, te zdecydowane lewicowe stanowiska mogą odbić się niekorzystnie na ich wyniku w starciu z kandydatami Republikanów. Blamaż w Massachusetts, klęska w Wirginii i New Jersey oraz wczorajsze rozstrzygnięcie w Pennsylwanii to nienajlepszy prognostyk dla 44. prezydenta USA.
Obama vs. haters 0:4. So far…