Adrian Biernacki: Mr (One-term) president
Historia pięknie wyglądających, mizdrzących się do publiczności, nieefektywnych liderów zawsze jest taka sama. Wywołują chwilowy zachwyt, by po krótkim czasie odejść w niepamięć. Płomienne mowy, obietnice bez pokrycia i powtarzane, niczym mantra zapewnienia poprawy przy jednoczesnym cwaniactwie, zimnej kalkulacji i ignorancji głosu zwykłych ludzi sprawiły, że ulubieniec tłumów znalazł się na równi pochyłej. W dodatku nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.
Król jest nagi
Barack Obama i jego ekipa nie nauczyli się niczego przez ostatni rok swoich rządów. Ślepi w trakcie wyborów w New Jersey oraz Virginii, głusi na sygnały docierające z ośrodków sondażowych, założyli sobie w głowach jeden cel: realizacja projektu „Big Government”. Nieistotnym z ich punktu widzenia było to, że wszelkie próby nacjonalizacji oraz przerost rządu federalnego, w środowisku tak awersyjnym wobec władzy, jakim jest społeczeństwo amerykańskie, w końcu wywoła implozję. O ile aktywność ruchów Tea Party, spadek poparcia prezydenta do poziomu 47. procent, czy wyniki wyborów gubernatorskich w New Jersey oraz Wirginii można było zignorować, o tyle klęski w jednym z najbardziej niebieskich stanów Ameryki zlekceważyć już się nie da. Władza bywa zdradliwa, władza również deprawuje. O tym zjawisko wydają się zapominać liderzy Partii Demokratycznej. Amerykanie nie są już pocieszeni sloganami „Hope” i „Change”. Na tych hasłach Obama mógł zbudować nową jakość w amerykańskiej polityce, mógł zostać rzeczywistym wybawicielem, bo kto jak nie liderzy, ratujący kraj będący w beznadziejnej sytuacji, wpisują się złotymi zgłoskami w historię na długie lata. Tymczasem mieszkańcy stanu Massachusetts wysłali klarowny przekaz: „Ameryko, król jest nagi”.
Fenomenalny Brown
Jeśli firma Adiddas zdecyduje się na kontynuację reklam pod hasłem: „Impossible is nothing”, to pierwszym, który powinien w niej wystąpić jest republikanin Scott Brown. Brawurowe zwycięstwo w stanie, który bez zmrużenia oka zawsze jest kolorowany na niebiesko, gdzie ród Kennedych jest wiecznie żywy, to wydarzenie bez precedensu w Stanach Zjednoczonych. Według wielu komentatorów politycznych klęska Demokratów w stanie ze stolicą w Bostonie jest najgorszym prezentem, jaki mógł przytrafić się prezydentowi Obamie z okazji rocznicy swojego urzędowania w Białym Domu. Niekoniecznie. Jeśli tylko administracja prezydenta postarałaby się o wyciągnięcie wniosków z wyborów w Massachusetts, to los laureata Pokojowej Nagrody Nobla nie byłby przesądzony. Niestety pierwsze sygnały docierające z obozu Demokratów, nie pozostawiają złudzeń. Barack Obama, Nancy Pelosi, Harry Reid czy Hillary Clinton to politycy, którzy nie mają zamiaru wyciągać wniosków z porażek. Cechą wszystkich liderów jest pokora. Tymczasem niesforni i podrażnieni Demokraci zapowiadają walkę o martwą już reformę służby zdrowia, co w tych okolicznościach jest chyba najlepszym rozwiązaniem dla … Republikanów. Partia Republikańska może przegrać tę batalię, ale w ogólnym rozrachunku i tak okaże się to dla nich zwycięstwem. Upór i ignorancja Demokratów nie przysporzy im popularności. Ewentualne pyrrusowe zwycięstwo będzie ostatnim gwoździem do trumny. Ceremonia pogrzebowa może odbyć się już podczas wyborów pod koniec roku. Jeśli ktoś z Partii Demokratycznej, choć na chwilę nie wzniesie się ponad aktualne cele polityczne, dokonując analizy ostatnich wydarzeń, to koniec Demokratów może nadejść szybciej niż wszyscy się tego spodziewają.
Is it a problem?
Największym problemem Grand Old Party jest brak charyzmatycznych liderów. Jednak ten problem może rozwiązać się sam. Przywódcy nigdy nie powstają samoistnie. Oprócz cech wyróżniających tę grupę ludzi od innych, nieodłącznym warunkiem kreacji liderów jest zaistnienie sprzyjających okoliczności. Nikt nigdy nie usłyszałby o Kingu , gdyby nie zjawisko wzmożonego niezadowolenia czarnoskórej części społeczeństwa amerykańskiego. Podobnie jest z każdym człowiekiem, uważanym za lidera. Każdy z nich wyrasta ze względu na pojawienie się pewnych tendencji w społeczeństwie. Postępująca krytyka i niechęć względem Demokratów w sposób naturalny wykreują kogoś na scenie opozycyjnej. I będzie to albo odświeżenie „starych” polityków, aspirujących do pozycji lidera jak Sarah Palin czy Mitt Romney, albo pojawienie się nowych osobowości, takich jak chociażby Scott Brown, o którym już dzisiaj mówi się jako potencjalnym kandydacie na prezydenta w 2012 roku.
Rozwiązań lewackich ciąg
Co w tej sytuacji powinni zrobić Demokraci? Przede wszystkim przestać zajmować się sprawą, która tak naprawdę jest jedynie sztucznie stworzonym problemem społeczeństwa amerykańskiego, a więc reformą służby zdrowia. Około 60 procent Amerykanów jest zadowolonych z obecnych rozwiązań w kwestii opieki medycznej. Dlaczego więc Demokraci biją na alarm i przedstawiają „zatrważające” dane o ponad 40. tysiącach ofiar nieudolności obecnego systemu? Rozszerzenie władzy i kontrola w tak ważnym obszarze jak służba zdrowia to łakomy kąsek dla każdego polityka o poglądach lewicowych. Liberałowie w USA po prostu źle czują się z faktem, że coś może działać bez nadzoru państwa. Tym samym sami skazują się na porażkę. Kto tak naprawdę myślał, że problemy ekonomiczne rozwiążą się dzięki wpompowaniu niezliczonej ilości „zielonych” w poszczególne sektory gospodarki, czy poprzez pomoc bankom, których polityka tak naprawdę wstrząsnęła ekonomią Stanów Zjednoczonych, ten albo jest zainspirowany „New Deal” Franklina Delano Roosvelta, albo nie zna się w ogóle na mechanizmach rządzących ekonomią. Deficyt budżetowy rośnie, a gospodarka nadal pogrąża się w kryzysie. Sam prezydent z lekkim zakłopotaniem mówi o swoim planie stymulacyjnym i o tym, dlaczego prawie bilion dolarów zostało wyrzuconych lekką ręką w błoto. Zwolennicy prezydenta przedstawią argument, nietrafny zresztą, mówiący o potrzebie czasu. Przy tak potężnym pakiecie finansowym wskaźniki gospodarcze powinny poszybować w górę po 5-6 miesiącach, w Stanach jednak w dalszym ciągu bezrobocie jest na gigantycznym poziomie, a gospodarka stoi w miejscu. Stany Zjednoczone to potęga gospodarcza i nie straciła swojego potencjału, dlatego kryzys zostanie zażegnany, jednak Obama mógł znacząco przyspieszyć proces wychodzenia z regresu. Tymczasem dość, że nie poprawił sytuacji, to w dodatku zainwestował miliardy dolarów w „studnię”. Teraz stojąc nad tą studnią, z przyłożonym uchem do wieka, nadwyrężając słuch, nie usłyszał nawet plusku.
Efekt Massachusetts
Jeśli polityka Partii Demokratycznej będzie nadal prowadzona w ten sam sposób, to konserwatyści mogą spać spokojnie. Przy odpowiednim przekazie i naświetleniu obecnych problemów, Republikanie już w 2012 roku odzyskają zarówno Biały Dom jak i Kongres. Wybory w Massachusetts sprawiły, że to teraz oni stali się panem sytuacji. Niewykorzystanie tak wielu problemów GOP oraz kultu, jakim darzony był prezydent Obama, to przykład prawdziwej politycznej indolencji Demokratów. Przy odpowiednim doborze kandydatów do sprawowania władzy i uniknięciu, tak jak to było w przypadku młodszego Busha, infiltracji partii przez neo-conów Republikanie mogą zagwarantować sobie świetlaną przyszłość. Jednakże jak pokazują ostatnie wydarzenia scena polityczna w USA jest nieprzewidywalna, więc prognozy zawsze pozostaną jedynie prognozami.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.