Bogdan Pliszka: Nic dwa razy się nie zdarza
W „wojnie” z Rosją, Łukaszence potrzebny jest spokój wewnętrzny i – przynajmniej neutralność – opinii międzynarodowej. Jak widać, polscy politycy nie są skłonni mu tego zapewnić.
„...Nic dwa razy się nie zdarza...” napisała niegdyś polska noblistka w przerwie pomiędzy deklaracją o tym, że w „Partii chce żyć i umierać”, a peanem na cześć „Adama nowej ludzkości”, po czym, w całkiem niezłym stylu wyśpiewała to podczas przerwy w ujadaniu na katolicyzm, wokalistka Maanamu. Teza zawarta w tytule jest dość chwytliwa, ale czy prawdziwa?
Obserwując ostatnie wydarzenia na Białorusi, uważny obserwator musi sobie zadać kilka pytań. Co więcej, niektóre z nich pojawiły się już jakiś czas temu, ale nadal tkwią zawieszone w próżni. Około półtora roku temu, Radek Sikorski zaproponował „ostatniemu dyktatorowi w Europie”, proste i, zdawałoby się skuteczne rozwiązanie konfliktu wokół Związku Polaków na Białorusi (ZPB), a w zasadzie wokół obu Związków. Sikorski proponował, by rozwiązać oba Związki, a na ich „gruzach” zbudować nowy, możliwy do zaakceptowania zarówno przez Warszawę, jak i przez Mińsk. Co prawda rozwiązywanie pozarządowych organizacji nie jest zadaniem rządów, ale widać w tym wypadku nie było to niemożliwe, skoro propozycja padła? Spotkała się, zresztą, z dość przychylnym odzewem w Mińsku i kiedy wydawało się, że rozwiązanie konfliktu jest tuż, tuż do całej sprawy wmieszał się szef ministra Sikorskiego, czyli premier Tusk. Tydzień po deklaracji swojego ministra spotkał się on z Andżeliką Borys i zadeklarował swoje pełne, dla niej poparcie. Nic dziwnego, że od tego czasu minister Sikorski przestał być poważnie traktowany przez swoich zagranicznych kolegów, bo kto będzie rozmawiał z ministrem, którego pomysły są niemal natychmiast torpedowane przez jego szefa? Pat więc trwał w najlepsze.
Z początkiem tego roku, tlący się konflikt rosyjsko – białoruski, o ceny ropy rozpalił się jasnym płomieniem. „Ostatni dyktator Europy”, „agent KGB” (nb. wojska graniczne, w których służył Łukaszenka, podlegały KGB, a więc był on oficerem, a nie agentem KGB!), „Sowiet(!)”, dość niespodziewanie dla europejskich „ekspertów”, okazał się twardym partnerem dla Moskwy, a przy tym zaciekłym białoruskim patriotą. Co równie ciekawe, akurat w tym samym czasie zaognił się konflikt wokół Domów Polskich należących do ZPB. I jakoś żadna z gwiazd „niezależnych mediów”, nie zwróciła uwagi na ten dziwny zbieg okoliczności. Co więcej, oglądając polskie media można dojść do wniosku, że interes ZPB=interes białoruskich Polaków. Tymczasem liczebność „ogromnego” ZPB, pani Borys to jakieś 20000 członków...Mniej więcej tyle samo liczy konkurencyjny ZPB, pana Łucznka. Populacja białoruskich Polaków jest zaś szacowana na 400 tys. do 1 miliona „dusz”. Oznacza to, że zainteresowanie białoruskich Polaków dla obu Związków jest dość nikłe.
W „wojnie” z Rosją, Łukaszence potrzebny jest spokój wewnętrzny i – przynajmniej neutralność – opinii międzynarodowej. Jak widać, polscy politycy nie są skłonni mu tego zapewnić. O ile w przypadku tzw. rządu, który nie ma żadnej polityki międzynarodowej, jest to w miarę zrozumiałe, o tyle w przypadku „obozu prezydenckiego”, musi dziwić... Tym bardziej, że to właśnie prezydent Kaczyński uchodzi za najbardziej antyrosyjskiego w całej Europie i akurat z jego strony, Łukaszenka mógł się spodziewać wsparcia w konflikcie z Rosją. Zamiast tego, Prezydent licytuje się z Premierem w radykalizmie wypowiedzi antyłukaszenkowskich.
Po raz kolejny okazało się również, że w Unii Europejskiej są równi i równiejsi. Ani bowiem Komisja Europejska, ani Parlament Europejski nie uznały za stosowne podjąć jakichś bardziej radykalnych kroków wobec Białorusi. Jedynymi „pohukującymi” są polscy europarlamentarzyści na czele z „charyzmatycznym” prof. Buzkiem, przy cichym poparciu niemieckich europarlamentarzystów na czele z H.G. Potteringiem. Jest to zresztą kolejna lekcja dla Polski, na temat tego jak będzie wyglądało „partnerstwo wschodnie”. Inna sprawa, że UE, zupełnie rozsądnie, uznała prymat obywatelstwa nad narodowością. Zresztą skoro Polska uważa się za adwokatów białoruskich Polaków, należało im wydać polskie paszporty, a nie plastikowe dziwolągi, zwane „Kartą Polaka”. Nie byłoby w tym nic dziwnego; wszak Niemcy z Opolszczyzny mają niemieckie paszporty i nikomu to jakoś nie przeszkadza. To zresztą Republika Federalna jest jedynym państwem UE, „kibicującym” Polsce w konflikcie z Białorusią. Zupełnie absurdalnym jest przy tym łączenie poparcia dla ZPB z poparciem dla całej, kilkudziesięcioosobowej białoruskiej opozycji. Nikt nie próbuje przy tym wyjaśniać, dlaczego białoruskim Polakom ma być bliżej do Milinkiewicza niż do Łukaszenki? A już wspominanie, że za czasów Białoruskiego Frontu Narodowego walka z polskością była niemal wyznacznikiem polityki wewnętrznej (podobnie jak to się dzieje na Litwie), uważane jest za zdradę stanu!
W 1919 roku, obradujący w Wersalu zwycięzcy I wojny światowej wykreślali nowe granice Europy. Oprócz państw, tworzono dziwne twory zwane „wolnymi miastami”, mające pozostać pod międzynarodową kontrolą Ligi Narodów. Takim tworem, między innymi za zgodą Polski, stał się Gdańsk. Litwa dla odmiany – przy pełnym poparciu Niemiec – nie zgodziła się na międzynarodowy status Kłajpedy i inkorporowała miasto do swego młodego państwa. Dwadzieścia lat później, Niemcy upomnieli się i o Kłajpedę, i o Gdańsk...Problem Kłajpedy rozwiązali błyskawicznie, Liga Narodów uznała go bowiem za spór bilateralny. Problem Gdańska stał się problemem międzynarodowym. I to miasto zostało przyłączone – na krótko – do Rzeszy. Kosztowało to Niemcy, kolejną wojnę światową zakończoną zdobyciem Berlina przez Armię Czerwoną i bezwarunkową kapitulację. Może więc warto, w kontekście białoruskich wydarzeń, przypomnieć o niemieckiej mniejszości na Opolszczyźnie? Może warto zastanowić się czy konflikt białorusko – polski nie jest podsycany przez kogoś z zewnątrz? Kogoś, kto uznał, że taniej będzie urządzić „Mitteleuropę” po swojemu, niż wydawać miliardy na kolejne podmorskie rurociągi. Można też wprost zapytać o inspiracje ZPB i tych białoruskich czynników, które usiłują podważyć pozycję Łukaszenki. Ale to oczywiście „spiskowa wizja dziejów” i w „poważnych” analizach nie jest brana pod uwagę. Można też w kontekście niemieckiego poparcia dla działań Polski zapytać czy rzeczywiście „nic dwa razy się nie zdarza”? Bo oczywiście niemiecko – rosyjskie partnerstwo strategiczne nie może być wymierzone przeciwko komukolwiek....Tym bardziej, przeciwko Polsce...
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.