Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Lilia Szewcowa: Wyzwanie Rosji

Lilia Szewcowa: Wyzwanie Rosji


16 wrzesień 2008
A A A

 Sample Image

Rosyjskiej klasie politycznej, tej rządzącej, świetnie udało się jedno: skutecznie wykorzystała politykę zagraniczną dla umocnienia swojej władzy.

Stało się to możliwe m.in. dzięki temu, że potrafiła narzucić własną wizję, w której to jej interesy zostały uznane za narodowe, a sam Zachód został wmanewrowany w sytuację, w której – w pewnym sensie - stał się gwarantem trwałości stworzonego przez nią systemu autorytarnego.

Ciekawe jest pod tym względem stanowisko rosyjskich liberalnych-demokratów. Wywodząca się z tych kręgów opozycja, choć tak zatomizowana i rozdrobniona, potrafiła sformułować swój negatywny stosunek zarówno do istniejącego systemu politycznego, jak i do tej formy kapitalizmu, jaka ukształtowała się w Rosji. Owszem, nadal występują różnice w podejściu do tego, jakie w istniejącej sytuacji powinny być drogi „wyjścia”. Ale – co również trzeba docenić – konkretna debata w tych sprawach już się rozpoczęła...

Liberałowie w chórze imperialistów

Wszystko to ma jednak jeden zasadniczy minus: w ogóle nie dotyczy polityki zagranicznej i jak dotąd liberalno-demokratycznej opozycji nie udało się wypracować żadnego spójnego stanowiska w sprawie strategii rosyjskiej, która definiowałaby narodowe i państwowe interesy Rosji, jej rolę i miejsce na scenie światowej, stosunki z Zachodem oraz z jej sąsiadami. Pojedyncze głosy liberalnych publicystów są zagłuszane przez chór nacjonalistów, izolacjonistów i imperialistów, którzy praktycznie zdominowali środowiska ekspertów i polityków.

Co więcej, nawet najwięksi liberałowie – tak radykalni, gdy mówią o wewnętrznych problemach Rosji - natychmiast o tym zapominają i stają się konserwatywnymi tradycjonalistami, kiedy zaczyna się rozmowa o NATO, Kosowie, państwach bałtyckich, Ukrainie, Gruzji i – oczywiście - USA. W rezultacie okazuje się, że niemała część liberalno-demokratycznego spectrum politycznego mimo woli staje się elementem wsparcia tradycyjnego państwa. I jest to groźne, bowiem bez sformułowania takiej liberalnej koncepcji rosyjskiej polityki zagranicznej nie możliwym będzie również nadanie Roji liberalno-demokratycznego kierunku rozwoju i modernizacji. Mało tego - jest to niezbędne nie tylko dla naszych liberałów, ale również dla pragmatyków wewnątrz rządzącej klasy, którzy już zaczęli zdawać sobie sprawę ze znaczenia tych problemów i mówią o kosztach, które będzie musiało ponieść państwo za kontynuację obecnego kursu polityki zagranicznej.

"Russia is back!" - "Rosja podnosi się z kolan"

Kremlowscy propagandziści dumnie głoszą, że największym osiągnięciem epoki putinowskiej było zapewnienie Rosji pozycji „samodzielnego centrum siły, suwerennego w swoich poczynaniach”. Również w nowej koncepcji polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej, aprobowanej przez prezydenta Dmitrija Miedwiedewa, zapisano, iż „pozycja Rosji w świecie uległa wzmocnieniu”, a to oznacza również konieczność „wzrostu jej odpowiedzialności za to, co się dzieje w świecie”.

I rzeczywiście. Możemy mówić o wzmocnieniu pozycji Rosji, ale – przynajmniej do czasu ostatniego konfliktu gruzińskiego – głównie, jako swego rodzaju hamulcowego, który częściej blokuje decyzje Zachodu, niż realizuje własne. I nawet nie umie wykorzystać swojego prawa weta, z którego tak skutecznie korzystają inni – na przykład Chiny. To prawda - naszym elitom świetnie udało się wykorzystać zasoby, kryjące się w polityce zagranicznej, dla reprodukcji swojej władzy. Potrafiły też przedstawić własne interesy za narodowe, czyniąc w ten sposób Zachód gwarantem autorytarnego systemu...

Strategiczne eksperymenty

Wyjaśnijmy jednak. Kreml próbował już różnych modeli mających zapewnić mu międzynarodową pozycję. W latach 90-ch oraz na etapie wczesnego Putina klasa polityczna usiłowała wmontować Rosję w ramy systemu zachodniego, tyle że ze swoim „regulaminem”, co z góry było skazane na klęskę. W końcu jaka cywilizacja zgodzi się inkorporować obce ciało? Dlatego, poczynając od 2004 – 2005 roku, elita zaczęła eksperymentować z nowym modelem „przetrwania“. Siergiej Ławrow przedstawił ideę tzw. światowej „trójki” – USA, UE i Rosji - która „będzie mogła sterować światową nawą”. W nowej koncepcji polityki zagranicznej idęę tę zapisano, jako „równoprawne współdziałanie Rosji, UE, USA”. Zgodnie z tymi założeniami, forsowanymi przez Kreml, świat dawniej podzielony na bloki, powinien przejść do „dyplomacji sieciowej”. Oznaczałoby to uwolnienie się od długoterminowych zobowiązań, co Waszyngtonowi powinno przypaść do gustu.

Ponowoczesność po kremlowsku

Architekci z Kremla proponują światu taką ponowoczesność, która łączy w sobie powrót do ładu jałtańskiego i idei równowagi sił, w ramach partnerstwa Zachodu i Rosji, a jednocześnie przy zachowaniu zasady nieingerencji Zachodu w wewnętrzne sprawy Rosji oraz jej strefy wpływu. Krótko mówiąc, chodzi o powrót do geopolityki, tyle że bez wektora wartości (i na tym właśnie ma polegać „deideologizacja“, o której mówi Miedwiedew).

Moskwa proponuje zachodniej cywilizacji: „dawajcie, będziemy grać według zrozumiałych pojęć“. W ten sposób jednak rządząca ekipa usiłuje - a przynajmniej dotąd usiłowała – połączyć w polityce zagranicznej to, co w żaden sposób połączyć się nie da: być razem z Zachodem i - jednocześnieć - przeciwko niemu. Czyli chce powtórzyć schemat sprawdzony w kraju, w polityce wewnętrznej, gdy usiłowała skrzyżować ze sobą dwie wykluczające się instytucje: wybory z jedynowładztwem.
 
Pragmatyzm ponad wszystko

Cel tych działań jest oczywisty: rządząca klasa polityczna pragnie korzystać z dóbr świata zachodniego, odrzucając jednocześnie jego standardy. Taki model działa na zasadzie: pragmatyzm ponad wszystko, zasady – niczym. Moskwa może więc do zachrypnięcia bronić całości Serbii, a jednocześnie za nic mieć zasadę integralności Gruzji i grozić rozłamem Ukrainie. Co więcej, korzystając z dezorientacji zachodniego świata, Kreml potrafił wykorzystać Zachód w polityce wewnętrznej jako instrument legitymizacji reżimu politycznego.

Zaszokowany awanturnictwem rosyjskiej ekipy rządzącej Zachód, niespodziewanie dla siebie, stał się faktycznie czynnikiem gwarantującym trwałość obecnego systemu, klasy jego największych beneficjentów, pierwotnego modelu kapitalizmu oraz autorytarnej władzy, która swoją siłę buduje na retoryce antyzachodniej. Mówiąc inaczej: Kreml potrafił wykorzystać liberalno-demokratyczną cywilizację dla wsparcia antyliberalnego fenomenu, zagrażającego interesom Zachodu, demoralizującego jego biznes i klasę polityczną. Sprawa z łapówkami w koncernie „Siemens” w Rosji, kooptacja zachodnich polityków w szeregi rosyjskich biurokratów – to tylko niektóre przykłady tego, jak rosyjska klasa polityczna przebija pancerz zachodniego purytanizmu.

{mospagebreak} 

O umiejętności strzelania sobie w nogę

Na ile strategia ta była skuteczna? Początkowo wydawało się, ze Zachód przyjął rosyjskie zasady gry. Zabiegi zachodnich liderów, aby nie irytować Kremla, wciągnięcie Schroedera, Berlusconiego, Chiraka, Prodiego, a od niedawna także Sarkoziego w system nieformalnych zobowiązań w relacjach z Kremlem – wszystko to mogło świadczyć, że Zachód się poddał. Deklaracje Busha o tym, że w Rosji „nie ma nawet grama demokracji” wydawały się potwierdzać, że nawet misjonarska Ameryka gotowa jest przyjąć Rosję taką, jaką jest. Co więcej, jeszcze nie tak dawno, gdy przywódcy mniejszych krajów zaczynali krytykować specyficzną „rosyjską demokrację“, dostawali po uszach od Chiraka i innych adwokatów Kremla.

Putinowskie ostrzeżenia, adresowane do Zachodu, że Kreml nie będzie tolerować żadnej krytyki naruszania w Rosji reguł demokracji, były najzupełniej zbędne. Liderzy zachodni nawet o tym nie myśleli i ani razu nie wystąpili z jakimiś poważniejszymi pretensjami pod adresem Moskwy. Wyjątkiem jest może Angela Merkel, która ze względu na własną biografię nie tylko rozumie dramat rosyjskiego postkomunizmu, ale także szuka instrumentów, pozwalających jakoś wpływać na niego. Sęk w tym, że niemiecka kanclerz sama ma ograniczone możliwości działania ze względu na zobowiązania koalicyjne, a także interesy niemieckiego biznesu, który wymaga od Berlina, aby zapewnił mu korzystne warunki działania na rynku rosyjskim.
 
Zachód się budzi

I wszystko było by wspaniale, gdyby Kreml – który uznał, że zachodnich mięczaków można po prostu ignorować - nie zaczął praktycznie sprawdzać, jakie są granice ich wytrzymałości; presją „Gazpromu”, ignorowaniem UE, „lekcjami” w stosunku do Gruzji, Estonii, Ukrainy. Przemówienie Putina w Monachium było ostatnią kroplą, która przebrała miarę i zmusiła Zachód do reakcji. Niezależność Kosowa, decyzje o rozmieszczeniu tarcz przeciwrakietowych w Polsce i Czechach, rozszerzenie NATO na Wschód – to była odpowiedź Zachodu na hasło „Russia is back!”. I żeby wszystko było jasne: to sam Kreml zmusił świat Zachodu, żeby zaczął odbierać Rosję jako wyzwanie. I już żadne uściski Berlusconiego i pomrugiwania Sarkozyego tego procesu nie mogą powstrzymać. Skuteczna, jak się wydawało, taktyka Kremla obróciła się w ciąg jego porażek, które mogą mieć strategiczny sens, wypychając Rosję w poza systemowy obszar.
 
Imperialna mydlana bańka

Tymczasem, jest już rzeczą jasną, że sztandarowe hasło Kremla - Rosji jako jednego ze światowych centrów siły - to zwykła bańka mydlana. I nawet nie w tym rzecz, że rosyjski budżet zbrojeniowy jest 25 razy mniejszy od amerykańskiego. Ważniejsze (i groźniejsze) jest to, że dzięki wysiłkom rządzącej elity Rosja już stała się surowcowym przydatkiem krajów rozwiniętych krajów oraz ich dłużnikiem.

O jakiej suwerenności może być mowa, kiedy korporacyjny dług Rosji wobec banków zachodnich wynosi już 490 mld dolarów i jest równy wielkości jej rezerw walutowych. I to w czasie, gdy stabilność rosyjskich finansów tak bardzo zależy od kursu dolara i stopy procentowej Rezerw Federalnych w USA, a w ostatecznym wyniku - od tego, kto zostanie wybrany kolejnym prezydentem USA?

Czy może być globalnym graczem kraj, którego dobrobyt zależy od wpływów ze sprzedaży ropy i gazu (63,7% rosyjskiego eksportu)? I w ogóle, jak można marzyć i myśleć o budowaniu wokół siebie jakiejś własnej „galaktyki politycznej“, gdy nawet najbliżsi sojusznicy Rosji – Białoruś i Armenia – zaczynają szukać bardziej atrakcyjnych centrów ciążenia.
 
Kissinger contra Brzeziński

Jaka będzie dalsza reakcja Zachodu na działania jego „surowcowego dodatku“, mającego wielkie ambicje, aby uczestniczyć w rządzeniu światem - na razie nie jest jasne. W większości państw zachodniej wspólnoty do władzy doszli polityczni pigmeje, którzy mają kłopoty ze strategicznym postrzeganiem światowej polityki. Zachód musi wybierać pomiędzy paradygmatami, zaproponowanymi przez dwóch wielkich polityków – Kissingera i Brzezińskiego. Pierwszego - przyjmują na Kremlu z honorami, drugiego - nie znoszą i uważają za największego wroga Rosji.

Kissinger, zgodnie ze swoją ulubioną Realpolitik, wzywa, aby nie „przesadzać z próbami oddziaływania na polityczną ewolucję Rosji”. Brzeziński wprost przeciwnie - radzi Zachodowi, aby „stwarzał zewnętrzne warunki“, które uświadomią Kremlowi, że demokracja i demokratyzowanie kraju leży także w jego interesie. Jaką pozycję zajmuje sam Kreml - wiadomo. Warto byłoby więc jedynie przypomnieć, że właśnie ów „realizm“, do jakiego wzywa Kissinger, zakończył się kryzysem w naszych relacjach. Pytanie więc, czy Zachód potrafi teraz znaleźć formułę, która wykorzysta „opcję“ Brzezińskiego?
 
Dylemat Miedwiediewa

Po zmianie gospodarza Kremla Zachód zajął pozycje wyczekującą, mając nadzieję na zmianę retoryki i kursu. Jednak pierwsze kroki Dmitrija Miedwiedewa w polityce zagranicznej wywołały na Zachodzie trudne do ukrycia rozczarowanie, co jest najlepszym dowodem, jak mało zachodni politycy i obserwatorzy rozumieją logikę kremlowskich korytarzy. Przecież, aby zbudować swoją rzeczywiście mocną pozycję w oczach Rosjan i rosyjskiej elity władzy, Miedwiedew – niezależnie od jego światopoglądu – i tak będzie musiał kontynuować politykę swego poprzednika zapisaną w haśle o „Rosji podnoszącej się z kolan“. I na tym polega główny dylemat Miedwiediewa: bez korekty antyzachodniej polityki zagranicznej nie ma mowy o jakiejkolwiek liberalnej korekcie polityki wewnętrznej. I koło się zamyka…

Tekst Lilii Szewcowej ukazał się w moskiewskiej "Nowej Gazecie". Tłumaczenie polskie w Studioopinii.pl. Przedruk za zgodą Studioopinii.pl