21 styczeń 2010
Jeszcze do niedawna kwestia przystąpienia Serbii do NATO nie podlegała dyskusji. Żaden z polityków nie zaryzykowałby swojego poparcia próbując przyłączyć kraj z niedawnym wrogiem. Unijne aspiracje Belgradu, a także rosnące, geopolityczne wpływy Moskwy w rejonie sprawiają jednak, że temat ten jest coraz częściej podejmowany, również przez samych Serbów.
Jeszcze do niedawna kwestia przystąpienia Serbii do struktur Sojuszu Północnoatlantyckiego nie podlegała żadnym dyskusjom. Nikt w kraju nawet nie odważył się zaproponować wstąpienia do, jeszcze do niedawna, wrogiego paktu. Wojna z 1999 roku zostawiła w świadomości Serbów dość głębokie rany, których (w ich odczuciu) głównym winowajcą było właśnie NATO.
Euroatlantycka presja
Od dwóch lat Belgrad zdecydowanym krokiem zmierza w kierunku Unii Europejskiej, energicznie wypełniając kolejne warunku stawiane przez Brukselę. Efektem tego niezakłóconego marszu było złożenie w grudniu minionego roku, oficjalnej kandydatury na ręce szwedzkiego premiera (Szwecja przewodziła wtedy UE). „Unijna pogoń", którą w przypadku Serbii określić można obecnie jako dość ustabilizowaną i konsekwentną, zaczęła podnosić kwestię pełnej integracji w ramach „wspólnoty euroatlantyckiej". Politycy serbscy wciąż podkreślają, że ich kraj nie jest zainteresowany wstępowaniem do jakiegokolwiek sojuszu o charakterze militarnym, jednak sąsiedztwo NATO (w ubiegłym roku członkami Sojuszu stały się Albania i Chorwacja) zaczyna wymuszać taką potrzebę. Serbia jako jedyny z postjugosłowiańskich krajów, nie określiła wstąpienia do NATO, jako drugiego obok unijnej akcesji, celu swojej polityki zagranicznej. Z kolei europejskie plany wobec Bałkanów Zachodnich, przewidują (co wielokrotnie podkreślał chociażby obecny szef NATO - Rasmussen) pełną integracje tamtejszych krajów, zarówno w ramach UE jak i Sojuszu Północnoatlantyckiego.
„Czepliwa" opozycja
Temat przyszłości Serbii w NATO stał w ostatnim czasie dość poręcznym narzędziem w rękach polityków opozycyjnych. Wobec sukcesów koalicji rządzącej na polu polityki zagranicznej, coraz ciężej o obszary krytyki wobec rządu. Jednak nawet ostatnia inicjatywa rozpisania ogólnonarodowego referendum w tej sprawie, zgłoszona przez grupę 200 osób publicznych (były wśród nich liczące się postaci serbskiego świat nauki i biznesu) spotkała się ze wstępną krytyką. Według szefa Serbskiego Ruchu Odnowy (SPO) - Vuka Draškovicia, sama idea wstąpienia Serbii do NATO jest słuszna, będąca niejako konsekwencją „proeuropejskiego" kierunku w jakim podąża Belgrad. Szef SPO podkreślił jednak, że nie widzi potrzeby rozpisywania referendum w tej sprawie, gdyż „polityczna elita zna potrzeby swojego narodu".
Przedstawiciele rządzącej koalicji podkreślają jednak, że wstąpienie Serbii do NATO nie jest obecnie kwestią rozważaną przez rząd. Dodają również, że poziom wiedzy Serbów na temat Sojuszu (według Ðorđe Popovicia z Centrum stosunków cywilno - wojskowych obecne postrzeganie Sojuszu oparte jest głównie na negatywnych emocjach mających podłoże w bombardowaniach z 1999 roku) jest zbyt mały, aby mogli oni świadomie wypowiedzieć się na ten temat podczas referendum.
Neutralność ponad wszystko
Serbia jako jedyny kraj z obszaru byłej Jugosławii pragnie pozostać krajem neutralnym (Belgrad uczestniczy jednak w natowskim programie Partnerstwo dla pokoju). Jednak o ile w przypadku akcesji Albanii, Chorwacji czy kandydującej Macedonii poza aspektami stabilizacyjnymi trudno mówić o militarnym wzmocnieniu NATO, o tyle armia serbska (oceniona przez prestiżowy Amerykański instytut Stratfor jako najbardziej profesjonalna armia regionu) mogłaby wydatnie podnieść kondycję bojową Sojuszu. Serbowie powoli kończą etap pełnej profesjonalizacji swojego wojska, które już teraz działa w większości według natowskich standardów.
Neutralnościowe stanowisko Serbów to nie jedyny problem, który pojawiłby się przy okazji planów akcesji kraju do struktur NATO. Nie od dziś Serbia pozostaje pod silnym wpływem interesów rosyjskich (podpisane niedawno porozumienie w sprawie budowy serbskiego odcinka South Stream), tym samym akcesja kraju do sojuszu nadal postrzeganego przez Moskwę jako swojego głównego rywala, z pewnością zaskutkowałoby protestami Kremla.
Serbia (prawdopodobnie wraz z Turcją) ma szansę stać się swoisty „rosyjskim łącznikiem" w ramach UE, co jest zgodne z rosyjską polityką wobec wspólnoty. Dostrzegają to również kraje zachodnie, które pod przykrywką „stabilizacji Bałkanów Zachodnich" z pewnością będą kusiły Belgrad „pełną" integracją euroatlantycką - destabilizując tym samym rosyjskie wpływy.
Sytuacja taka pozornie stawia Belgrad w dość komfortowej sytuacji, która może przynieść wymierne korzyści. Czterofilarowa polityka zagraniczna Serbii (oparta w szczególności o Brukselę i Moskwę, oraz Pekin i Waszyngton) ma szansę stać się godną kontynuacją pierwotnego założenia twórcy Jugosławii - Josipa Broz Tito. Wydaje się, że kwestia nie przynależności do militarnego sojuszu w dzisiejszej Europie jest możliwa, jednak jak pokazuje przykład chociażby krajów skandynawskich „pełna neutralność" jest sprawą mocno względną.
Serbia, aspirująca do miana regionalnego lidera prawdopodobnie pozostanie przy obecnym stanie, zacieśniając współpracę zarówno z Brukselą jak i Moskwą. Taki układ znakomicie determinuje poziom tej współpracy, zważywszy, że oba „bloki" zainteresowane są jej pogłębianiem. Dlatego też w najbliższej przyszłości nie powinniśmy spodziewać się realnego zainteresowania Belgradu kwestią przynależności do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Poza czysto geopolitycznymi aspektami tej decyzji należy wziąć pod uwagę podstawowy czynnik, jakim jest niski poziom (według różnych badań wahający się na poziomie kilkunastu procent) społecznego poparcia dla tego pomysłu. Wewnątrzpaństwowa rozgrywka pomiędzy głównym koalicjantem DS (Partia Demokratyczna) a SNS (Serbska Partia Postępu) również nie sprzyja obecnie podejmowaniu tego tematu przez serbskich polityków.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.