Michał Cyran: Węgierska prezydencja
Węgierska prezydencja rozpoczyna unijny środkowoeuropejski rok. Polityka pierwszego półrocza wytworzy kontekst dla polskich działań
Viktor Orban nie ma dobrej marki. Zawsze kiedy znajdował się w opozycji korzystał z różnych wolności, aby krytykować rząd i zbijać polityczny kapitał. Raz już rządził, od roku 1998, kiedy pierwsze oznaki jego dyktatorskich zapędów dały o sobie znać. W kwietniu ubiegłego roku, po druzgocącej klęsce socjalistów, doszedł do władzy ponownie, mając za sobą poparcie parlamentarne pozwalające nawet na zmianę konstytucji. Premier rozpoczął demontaż praw, z których kiedyś sam korzystał. Po tym jak obsadził wszystkie ważne stanowiska swoimi ludźmi, łącznie z osobą prezydenta Pala Schmitta, który jest raczej przystawką w planach Orbana, przyszła kolej na Trybunał Konstytucyjny. Dziś ta instytucja została sprowadzona do organu opiniującego ustawy. Ostatnio premier uciszył media – nowe prawo pilnuje prasy, radia, Internetu i telewizji pod groźbą kar finansowych. Taki rodzaj cenzury. Dziennikarze protestowali, po dłuższym czasie nawet co niektórzy politycy z pozostały państw Unii pozwolili sobie na krytykę, jednak ustawa została przegłosowana, pomimo zdań o autorytarnym kierunku polityki Fideszu. Zmiany na pewno ułatwią prowadzenie polityki historycznej, która, bazując na priorytetach narodowych, powoduje konflikty Budapesztu z większością sąsiadów, a przede wszystkich z Bratysławą i Bukaresztem. To także nie ułatwi węgierskiej prezydencji, które właśnie się rozpoczęła.
Budapeszt a później Warszawa trafiają na rok, stający się pod pewnymi względami sprawdzianem spójności UE, głównie na linii Zachód-Wschód lub inaczej pomiędzy bogatymi a biedniejszymi krajami. Orban będzie nadzorował (przynajmniej powinien) rozmowy na temat budżetu unijnego na lata 2014-20 a wiele wskazuje, że potoczą się one w kierunku niekorzystnym właśnie dla najmłodszych członków Wspólnoty. Anglia, Francja oraz Niemcy poszukują strategii zmiany systemu finansowania, głównie poprzez zamrożenie budżetu, powodując przy tym znaczne osłabienie finansowania państw wschodniego obszaru Unii. Węgierski premier będzie starał się najprawdopodobniej zewrzeć szyki z polskim rzędem i pozostałymi głównymi beneficjentami dotychczasowych transferów, aby jak najbardziej osłabić zapędy najsilniejszej trójki.
Wspomniany podział wewnątrz Europy nie skończy się temacie funduszy, dosięgnie również strefy Schengen, w której obywatele podróżują swobodnie, bez kontroli granicznej. Najmłodsi uczestnicy: Rumunia i Bułgaria, mają nadzieję na wejście do niej już w marcu bieżącego roku, co popierają Węgry, natrafiając jednocześnie na opór Paryża i Berlina. Ci ostatni utrzymują, że dwa zaintersowane kraje nie są wystarczająco przygotowane do kontroli wschodniej granicy i nie radzą sobie ze zorganizowaną przestępczością i korupcją. Słabo artykułowanym powodem są obawy Angeli Merkel przed nielegalnym napływem taniej siły roboczej na, zamknięty do 2013 r., niemiecki rynek pracy. Sarkozy, po ostatnich posunięciach wobec Romów, także nie jest za bardzo zainteresowany otwaciem drzwi dla dwóch nowych państw. Węgierski premier, przy wsparciu innych krajów Europy Środkowej a nawet Austrii, będzie starał się przekonać dwóch wielkich graczy, aby bardziej przychylnie potraktowali Bukareszt i Sofię, wprowadzając jednocześnie do debaty niezwykle istotną kwestię jaką jest sprawa romska. Właście tutaj węgierska prezydencja stanie się ważnym elementem unijnej układanki, która zmierzy się wreszcie w bardziej konkretnym kontekście z problemem zaakcentowanym w ubiegłe wakacje. Rządy Europy Wschodniej z Orbanem na czele muszą wreszcie usiąść do stołu z Sarkozym, a przede wszystkim z przedstawicielami Komisji Europejskiej, aby zaproponować rozwiązania stanowiące coś więcej niż zamiecenie pod dywan uciążliwych zagadnień. Kłopot w tym, że dotychczas węgierski szef rządu sam marginalizuje kwestię Romów a jedyna mniejszość, jaką się zajmuje to mniejszość węgierska w krajach sąsiednich. Takie podejście zamiast łagodzić konflikty umacnia je, co kłóci się z wizją zintegrowanej Unii Europejskiej. Oa dwudziestu lat Węgry bezskutecznie próbują przyjąć efektywną strategię wobec Romów a teraz czeka je rozszerzenie obaszaru działań na całą UE.
Budapeszt zostanie w maju gospodarzem drugiego szczytu Partnerstwa Wschodniego, gdzie z pewnością zostanie poruszona sprawa Białorusi w kontekście ostatnich wyborów. Działania Łukaszenki spotkały się z protestami wysłanymi ze strony polityków państw europejskich, spotkanie będzie więc dobrym momentem dla wysunięcia określonych propozycji polityki wobec Mińska. Fakt, że drugie półrocze będzie należeć do Warszawy doprowadził do podziału zadań, zapewniając pewną wizję na poziomie środków. Węgierski minister spraw zagranicznych zapowiadał nawet rok środkowoeuropejskiej prezydencji i jej udziału w tworzeniu wizji polityki wschodniej. Oba państwa stoją przed zadaniem nadania wysokiego priorytetu Partnerstwu, zapewniając mu stosowne miejsce pośród innych tego typu inicjatyw sąsiedzkich. Zarówno Budapeszt jak i Warszawa muszą pamiętać o całościowym aspekcie tych działań i nie ograniczać jej wyników do skuteczności regionalnej; Budapeszt powinien rozgrywać na korzyść całej Unii, jednak to, patrząc na dotychczasową aktywność premiera Węgier, jest dość problematyczne.
Region środkowoeuropejski będzie dla Orbana istotny również ze względu na pozostałe kwestie, które łączą tutejsze rządy. Młode państwa UE opowiadają się za rozszerzeniem Wspólnoty a zakończenie negocjacji z Chorwacją w pierwszej połowie roku to nadal ważny punkt w planach Budapesztu. W ten sposób Warszawa, podczas swojej prezydencji, miałaby doprowadzić do podpisania papierów akcesyjnych. Premier Węgier apeluje też o kontynuwanie negocjacji z Serbią, zwracając uwagę na konieczność dalszego rozszerzenie w kontekście Bałkanów, głównie dla dobra samej Unii. Trudno powiedzieć czy te optymistyczne zamiary zmienią się w rzeczywistość, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę niechętny dziejszy kryzys i wewnętrzne problemy gospodarcze.
Kiedy priorytety węgierskiej prezydencji umieścimy w kontekście dotychczasowych rządów Orbana szybko trafimy na sporo przeszkód dla ich realizacji. Niektóre wspomniane już zmiany, których dokonał podczas ostatniej kadencji nie sytuują go w grupie polityków docenianych w UE. Szef budapesztańskiego rządu postanowił zadbać o region Europy Środkowo-Wschodniej, jednak dotychczas częściej psuł jego wizerunek niż go poprawiał. Wchodził w niepotrzebne konflikty z sąsiadami, atakował media i osłabiał instytucje. Pamiętamy słabą prezydencję Czech, jednego z reprezentantów regionu. Czy zatem pierwsza połowa 2011 r. będzie dla Wspólnoty udana? Wiele zależy od tego, które z priorytetów uda się liderowi Fideszu zrealizować. Będzie to miało wpływ również na warunki, w jakich wystartuje Polska.