Do wsi Zagubin.
-
Unia&Polska
Nie wiedziałam nawet, czy żyje. Nie znałam adresu. Wszystkie potrzebne informacje zawierał pamiętnikarski zapis Steda w "Pogodzić się ze światem". W nim kryła się moja wiedza o miejscu, gdzie Edward Stachura spędził ostatnie miesiące życia, o ludziach, a przede wszystkim o Matce, którą
postanowiłam odszukać EWA HACZYK
W dwudziestą piątą rocznicę śmieci poety wspomina swe ostatnie spotkania z jego matką.
Książka ta była dla mnie jak album z wakacji, gdzie wszyscy na zdjęciach byli znani, choć nigdy nie oglądani na żywo. Przewijały się imiona i nazwiska: Romanowski, Felkowie, Waldek i Matka. Pracowita, zaradna, troskliwa i dobra. Cierpliwa w czekaniu na syna. Wyobrażałam sobie, jak podlewa warzywa nad stawem, karmi króliki, pali w piecu, gotuje rosół, modli się. Siedzi na kanapie w kuchni i ceruje bieliznę.
Gdy dojeżdżałam do Aleksandrowa czułam, że ostatni tekst Stachury nie skończył się na dacie 20 lipca 1997 roku, ale że już za chwilę nastąpi dalszy ciąg, choć już bez autora.
Jedną nogą u Pana
Na skraju drogi stał dom, mały, pobielony. Wokoło rozciągał się widok na dolinę, staw, jabłonie. Drzwi były otwarte. Tyłem do mnie stała kobieta.
"Dzień dobry. Przepraszam. Szukam Jadwigi Stachurowej."
Starsza pani odwróciła się:
"To ja jestem."
Siwe włosy, gładko zaczesane, rozigrane oczy i promienna twarz. 81 lat nie pochyliło jej. W fioletowym fartuchu wyglądała jak dobra babcia z kieszeniami pełnymi cukierków.
"Proszę usiąść. Dopiero od wczoraj jestem na Łazieńcu. Przywiózł mnie syn Żano. Trzy tygodnie leżałam w szpitalu, w Warszawie. Zapalenie płuc, a do tego przyplątała się żółtaczka. Byłam już jedną nogą u Pana Boga, ale chyba stwierdził, że za jeszcze wcześnie i odesłał mnie z powrotem. Pani usiądzie, zaraz zrobię herbatę."
Duży kredens, obok kanapa z wysokim wezgłowiem, przy oknie stół. Na stole radyjko tranzystorowe. Z okna widok na drogę. Przypomniałam sobie opis Steda: "Siedzimy w kuchni. W piecu pali się ogień. Na piecu gotuje się zupa. Matka siedzi na stołku i sposobi włoszczyznę. Matka cały dzień krząta się".
Tak było dziewięć lat temu. Tak jest i teraz. Zabrakło tylko kronikarza.
"Edziu opisał kiedyś w jednej książce, jak gotowałam rosół. Siedział przy stole i patrzył na mnie. A potem pisał i pisał. Miał taki swój zeszyt, gdzie wszystko zapisywał. Teraz też gotuję rosół. Jest moja wnuczka Monika z koleżanką. Pojechały na basen do Ciechocinka. Niedługo wrócą."
Zaniosłam garnek pod pompę. Popatrzyłam na dolinę. Właśnie przejeżdżał pociąg do Ciechocinka. Postawiłam garnek na płycie. Pudełko spadło na podłogę.
"To nic, Romanowski podniesie."
Po chwili wszedł do kuchni starszy mężczyzna, pomimo wieku szalenie energiczny. Przyniósł wiadro pełne drewna.
"Romanowski, to Ewunia z Poznania. Zna wszystkie książki Edzia. Co Romanowski, koniaczka się napijesz?"
Wyszliśmy przed dom. Niewielki ogródek, kwiaty, koper, krzaki, porzeczek i orzech, a obok kilka pieńków.
"Edziu ustawił te pnie. Wieczorem siadał i patrzył na gwiazdy. Rozumiał się na nich, jak mało kto."
Matka Poety Włóczęgi
Już wie, że będzie leżała w sąsiedztwie drzewa, niedaleko matki i siostry Marii Potęgowej. I chociaż jej nie spieszno do śmierci, to chce być przygotowana.
W "Pogodzić się ze światem" jest cytat: "Jak byłam młoda, to myślałam, żeby tylko wychować dzieci, a potem, to już mogę umrzeć, a teraz, to mi każda chwila życia miła jest". Najbardziej zadziwiały oczy, które oparły się czasowi. Wbrew pomarszczonej twarzy promieniowały młodością. W jej patrzeniu było potwierdzenie cudzej obecności. Niewielu umie zatrzymać wzrok na drugim człowieku.
"Nie czuł się dobrze. Był obolały. Bo też ten maszynista nie widział, że człowiek stoi. A on mi mówił, że miał wtedy takie dwa głosy. Jeden silniejszy kazał mu wejść na tory... Szybko się męczył. Przez ostatnie miesiące był ze mną. Siedział tutaj, w tej kuchni w kącie i pisał. Ja to nawet nie wiedziałam, że on w życiu tyle wycierpiał. Nic nie mówił. Teraz dopiero wiem, jak czytam jego książki. Nigdy nie narzekał...
Od razu umiał poznać przyjaciela. Od pierwszej chwili wiedział komu zaufać. Nie kłócił się. Nawet ze swoją żoną Zytą. Rozeszli się, ale on i tak jej pomagał. Poznali się w akademiku, na Kickiego. Zyta była piękna i dobra... Gałązka Jabłoni. Rozmarzyli się w sobie, ale kto wytrzyma z wędrowcem. Edziu nie usiedział w domu. Ja, jak podpisuję książki, to zawsze tak: Jadwiga Stachura-Matka Poety Włóczęgi."
Babcia przerwała i podeszła do pieca. Pod płytą prawie wygasło. Chwyciła haczyk.
"Ten haczyk, to jeszcze z Francji, zabytkowy. Ile razy Edziu nim dostał. Nie był jak inne dzieci. Własnymi drogami chodził. Pokażę ci coś."
Schyliła się i wyciągnęła spod stołu tekturowe pudełko. Podała mi prostokątną, płócienną torebkę z uchwytami do paska.
"To Edziowa. Tutaj nosił wszystkie swoje przybory: nożyczki, pilnik, długopisy, nożyk. Zyta zrobiła i sama ozdobiła."
Na wierzchu był wyszyty kolorowy niciany chłopak w dużym meksykańskim kapeluszu z gitarą. W ustach trzymał gałązkę jabłoni.
Nieustająca modlitwa
"Przyjechaliśmy tutaj w 1948 roku. To nasze rodzinne strony. W 1922 wyjechaliśmy do Francji za chlebem. Mieszkaliśmy w Pont-de-Cheruy. Pracowaliśmy w fabryce. We Francji urodziły się nasze dzieci: Ryszard, Żano, Edziu, Elunia... I nikt nam nie powiedział, że wracamy do takiej biedy. Zatrzymaliśmy się na Śląsku. Mieliśmy pracować w hucie, a mieszkać w baraku. Ale po co, kiedy w Aleksandrowie stał nasz dom. Zrobiliśmy takie wielkie koło, żeby wrócić w to samo miejsce. Taki los, w gwiazdach zapisany. Nikt przed nim nie ucieknie. Odwiedził mnie kiedyś młody chłopak. Wędrował śladami Edzia. Wszędzie był. Poznał wielu ludzi i wiele miejsc, ale nie mógł odnaleźć Zagubinowa. A to przecież Łazieniec. Edziu tak go nazwał."
Po obiedzie oglądałyśmy zdjęcia.
"Pozabierali dużo. Każdy chciał mieć pamiątkę. Popatrz, ta kartka z Australii. Gdy ją dostałam, to się zdziwiłam. Otwieram i słyszę muzykę. Patrzę wkoło, co to tak gra. Może to moja ostatnia godzina nadeszła, że słyszę takie cudowne granie. A to ta kartka z pozytywką. Masz ostatnią płytę Edzia? Nie, to ci podaruję. Ja nie mogę słuchać, bo zaraz płaczę. Odwiedzali go różni. Z całej Polski. Była Maria z Gdańska, Marta z Warszawy, Janusz Kukliński, Lechu Rojek i Wacka z Torunia, rodzina i inni. I leki przywozili, i jedzenie. A tak nie chciał stąd wyjeżdżać. Bo i po co, do Drewnicy?"
Po południu przyjechała wnuczka Monika z koleżanką. Pożegnałam się i ruszyłam drogą już dobrze znaną.
Po kilku dniach wróciłam. Babcia stała przed domem i rozmawiała z sąsiadkami. Pokiwała do mnie ręką. Miałam wrażenie, że bywam tu od lat. Zapadł zmrok. Wokół lampy krążyły ćmy. Otworzyłam okno i wypuściłam je z kuchni. Babcia uśmiechnęła się.
"Ćma, to diabeł. Ja je tłukę. A ty nie? To tak jak mój Edziu. Zawsze mówił: I co one mamusi zrobiły. Łapał je i wynosił na dwór. Nawet muchy nie skrzywdził."
Babcia odpowiadała, ale była niespokojna. Wiedziałam, że jej córka Elianna przyjedzie rano. Nie zgasiła światła. Długo modliła się. Leżałam cicho, przypominając sobie słowa z "Pogodzić się ze światem": "Późnym wieczorem klęka na chodniku przy kanapce i modli się. A zarazem wydaje mi się, że nie wstaje z klęczek. Jej trud i praca są jedną nieustającą modlitwą."
To uczucie wyraźne
"Zapomniałaś wziąć płytę Edzia." Odczytałam dedykację: "Ku czci szczerej pamięci dla Ewy ofiaruje Matka Poety Włóczęgi - Jadwiga Stachura".
Zeszłam ścieżką i poszłam wzdłuż stawu. Minęłam jabłonie pełne owoców. Odwróciłam się jeszcze raz. Przed domem stała Babcia w fioletowym fartuchu.
"Do zobaczenia wkrótce."
Minęło wiele miesięcy - jak pisze poeta - i znowu czekałam na pociąg do Aleksandrowa. W ręce trzymałam telegram: "JADWIGA STACHURA NIE ŻYJE. POGRZEB ALEKSANDRÓW KUJ.2 LUTY 1989 CZWARTEK. GODZ. 13:30."
Jan Stachura.
Znajoma ścieżka nad stawem a dalej mały pobielony domek. Dziesięć lat temu Stachura pisał: "Chałupinka, w której mieszkamy z matulą jest bardzo stara. Mnie ona przetrzyma, mówi matka ze śmiechem". Weszłam do domu. Już od progu pachniał rosół. Po kuchni krzątało się kilka kobiet w czerni.
Na ścianie zabytkowy durszlak, na piecu haczyk jeszcze z Francji i wypolerowane garnki. Te same obrazy, kalendarz z wierszem Steda, na stole radyjko tranzystorowe. Nawet fioletowy fartuch wisi na futrynie.
Po południu pojechałyśmy do kościoła. Staliśmy wokół grobu. Krąg zacieśnił się, gdy usłyszeliśmy głos mężczyzny. Dotykając pnia drzewa, mówił powoli, ale dobitnie: "Traktowałem ją jak matkę. Czuła się samotna i prosiła o pamięć. Potrzebowała naszej obecności."
Janusz Kukliński skończył czytać i przyklęknął. Mały Michałek poprawił wstęgę na wieńcu. Obok zamyślony Lech Rojek, Wacka, Jerzy, Elianna, zapłakana wnuczka Monika... Prawdziwe i przyszywane dzieci Stachursi. Ostatnia podróż Babci z Zagubinowa dobiegła końca.
I chociaż już jej nie ma , to wydaje się, że nadal powtarza swoje "nie fatyguj się".
"Kochana starsza pani. Kochana Mamusia. Nigdy tego w żadnej książce nie napisałem. W pisaniu moim nigdy tak się do ciebie lub o tobie nie wyraziłem. Kochana Mamusiu. Dlaczego nie mogła tego ręka moja prawa napisać. Teraz lewa może i pisze. Kochana Mamusiu, jakże utuliłaś mnie, syna marnotrawnego. Łzy nas zalały. Jest we mnie jedno uczucie. Do matki. To już coś. To uczucie jest wyraźne i nie wmawiam tego sobie, żeby się ratować."