Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction
Książki Kapuścińskiego, ale także Artura Domosławskiego (szczególnie „Gorączka latynoamerykańska”) dawały od dawna możliwość poznawania obszarów świata szerzej nieznanych. Odkrywania ich w mądry, niepozwalający na obojętność sposób. Dawały możliwość bycia świadkiem wydarzeń dramatycznych, często poruszających. Tym razem Artur Domosławski – jak sam twierdzi będący dla bohatera książki nie tylko biografem, ale i przyjacielem – pisze historię losów człowieka, nie omijając ciemniejszych (czy rzeczywiście?) kart z życia wielkiego pisarza, o których mówić do tej pory nie chciano.
W jednym z rozdziałów przywołuje swoją rozmowę z Wiktorem Osiatyńskim, który sugeruje mu tytuł „Kapuściński – cena wielkości”. Czy takie ujęcie, pełniej obejmujące niuanse niektórych kompromisów i wyrzeczeń, lepiej oddawałoby losy największego polskiego reportażysty? Czy nie pomogłoby też samemu autorowi, który poddawany jest bezprecedensowej nagonce, porównywalnej tylko do tej, jaka była udziałem Jana Tomasza Grossa, po jego książce o Jedwabnem? Domosławski pisze o takiej furtce, z której jednak nie korzysta. Wybiera tytuł inny, inaczej też stawia akcenty, narażając się na zarzuty demistyfikacji bohatera, złej woli, wywoływania sensacji w celu zwiększenia sprzedaży, czy wreszcie przekraczania elementarnych, międzyludzkich granic etycznych.
Książka niewątpliwie jest bardzo odważna. Jej autor bezkompromisowy. Nie ma dla swojego przyjaciela taryfy ulgowej, a jak niektórzy twierdzą „nie przepuści żadnej okazji, aby Kapuścińskiemu dołożyć”. Z drugiej strony książka wydaje się być bardzo uczciwa, jeśli chodzi o sferę faktograficzną. Nie ma mowy o tworzeniu laurki i naiwnym wynoszeniu człowieka na piedestał. Kapuściński nie był z pewnością szarym człowiekiem, ale malowanie jego losów w czarno-białej tonacji byłoby jednak przekłamaniem. Był jednym z twórców polskiej szkoły reportażu, jest jednym z nielicznych Polaków, którego książki możemy znaleźć w sklepach i bibliotekach całego świata. Był również w powszechnej opinii wielkim myślicielem i autorytetem. Ale zwłaszcza dla kogoś żyjącego w trudnej dziś pewnie do zrozumienia rzeczywistości, musiało się to wiązać z pewnymi kompromisami i wyrzeczeniami. Z ceną, którą za tą wspaniałą karierę trzeba było zapłacić.
W tym miejscu pojawia się pytanie, w jaki sposób autor opisał te epizody z życia Kapuścińskiego, których poruszanie wywołało u wielu osób tak wielkie oburzenie. Sam zapytany zawsze podkreślał, że o sprawach prywatnych – romansach Kapuścińskiego, losach jego córki – napisać musiał, gdyż również te historie pozwalają nakreślić pełny obraz człowieka, nie pozostając także bez wpływu na jego pisarstwo. Ale czy fragmenty te rzeczywiście, zgodnie z intencją autora, napisane są - jak sam się wyraził - „szeptem”? Czytając książkę kilkukrotnie miałem wrażenie, że był to co najmniej bardzo donośny głos. W mojej opinii potrzebny, ale miejscami zbyt napastliwy. Niewspółmiernie do innych wydarzeń akcentujący pewne epizody. Głos prawie oskarżycielski, a poprzez stawiane miejscami pytania, w moim odczuciu również oceniający. Wbrew deklaracjom autora trudno jest na ponad pięciuset stronach tej książki znaleźć przejawy sympatii do Kapuścińskiego. Uznania i szacunku tak, sympatii niekoniecznie. Nie mogłoby to być oczywiście zarzutem, gdyby nie rozdźwięk medialny pomiędzy tym właśnie subiektywnym odczuciem czytelnika i publicznymi wypowiedziami autora książki.
Najbardziej interesującym wątkiem w dyskusji powstałej po wydaniu książki, jest dla mnie pytanie o granice reportażu. Jak daleko może posunąć się reporter/pisarz, aby jego książka mogła uchodzić za literaturę faktu? Co jest zabiegiem literackim, a co grą nie fair wobec czytelnika? Kapuściński w sposób mistrzowski operując językiem, doskonale opisywał mechanizmy władzy, oddawał specyfikę innych kultur, wyjaśniał bardzo niekiedy złożone procesy. Jak sam twierdził: „Nie chodzi o detale, chodzi o większą całość”. Wielokrotnie poetycki obraz – choćby ten dotyczący okonia nilowego w Ugandzie (co okazało się tylko powtórzonym mitem), czy pieska Haile Selassie sikającego na buty poddanych - wzbogacały książkę pomagając lepiej rozumieć istotę pewnych zjawisk. Czy jednak fakt pisania o polach kauczukowych, które nigdy w danym kraju nie istniały, bądź brak prostowania informacji dotyczących znajomości z Lumumbą i Che Guevarą może znaleźć jakieś logiczne uzasadnienie, które nie rzucałyby na Ryszarda Kapuścińskiego ciemniejszego światła? Za wzór uczciwego zachowania może uchodzić książka Wojciecha Jagielskiego „Nocni wędrowcy”, gdzie autor na pierwszej stronie pisze, iż trzech głównych bohaterów książki „skleił” z kilkunastu postaci, z którymi rozmawiał, natomiast wszyscy pozostali, jak również pojawiające się w książce wydarzenia są prawdziwe. Kapuściński jak sam zawsze twierdził nie potrafił nic wymyślić, a opisywał jedynie to, co widział. Utrzymywał, że trzyma się faktów, a jego książki to reportaże. Kilka błędów, coraz śmielej wskazywanych w jego książkach zmusza do zastanowienia, czy jego literaturę wciąż traktować jako literaturę faktu, czy też przestawić je na półkę z przymiotnikiem „piękna”, co nie odbierałoby jej przecież znamion wielkości.
Przy całym szacunku do olbrzymiej pracy, jaką Artur Domosławski wykonał i według mnie uczciwych intencji jakie mu przyświecały, jestem książką zawiedziony. W mojej opinii zabrakło w niej właściwej równowagi pomiędzy oceną pozytywnych (które zdecydowanie jednak przeważają) i negatywnych cech bohatera biografii. Bohatera, na którego twórczość – choćby w niezamierzony sposób – rzucony został tym samym poważny cień.