Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Jean-Pierre Séréni: Model skandynawski w Danii się sypie

Jean-Pierre Séréni: Model skandynawski w Danii się sypie


20 listopad 2009
A A A

Szczodrość duńskiego państwa opiekuńczego wprawia resztę Europy w rozmarzenie. A jednak, odkąd wybuchł kryzys, duńscy pracownicy nie mogą wyzbyć się wątpliwości.

Każdy noworodek ma zapewnione miejsce w żłobku, gdy tylko skończy 6 miesięcy; darmowa opieka zdrowotna; powszechna opieka nad osobami starszymi w ich miejscu zamieszkania; młodzi mają zapewnione przez 5 kolejnych lat studiów świadczenia, bez względu na kondycję społeczną ich rodziców, specjalny rok na odkrywanie świata czy powtórki przed ponownym egzaminem wstępnym na uniwersytet... A jednak, odkąd wybuchł kryzys, duńscy pracownicy nie mogą wyzbyć się wątpliwości. Czy tzw. flexicurity, cudowny lek na bezrobocie chwalony i w kraju, i w całej Europie, uchroni ich przed najgorszą recesją od wielkiego kryzysu z lat 30., z jaką królestwo musi się zmierzyć?

Ten niezgrabny neologizm na papierze ma krótko i szokująco podsumować wszystko, co cenią najwyżej dwa światy: elastyczność w przypadku pracodawcy, bezpieczeństwo dla pracownika. Duński szef może, tak samo jak jego kolega z Ameryki czy Wielkiej Brytanii, zwolnić pracownika natychmiast, bez odprawy czy planu socjalnego. Jednocześnie ten ostatni ma prawo do godziwego zasiłku dla bezrobotnych przez okres co najmniej 4 miesięcy. Jeśli to potrzebne, otrzymuje dostęp do indywidualnie dobranego szkolenia zawodowego lub nawet, jak to się dzieje w biurze pracy w Sydhaven w Kopenhadze, odzyskać formę fizyczną w specjalnym klubie fitness.

Aż do zeszłego roku system ten funkcjonował przy niemal powszechnej obojętności – bezrobocie było w zasadzie niezauważalne. Wynalazca systemu, Mogens Lykketoft (ówczesny minister finansów w rządzie centrolewicowym, obecnie poseł z ramienia socjaldemokratów do Folketingu, duńskiego parlamentu) stwierdza kategorycznie: „To sukces. Przedsiębiorstwa nie wahają się już przed zatrudnianiem, ponieważ wiedzą, że będą się mogły bez zwłoki i bez przeszkód pozbyć nadmiarowej siły roboczej”.

W momencie wprowadzenia systemu w 1994 r. Dania liczyła oficjalnie 300 tys. bezrobotnych (10% aktywnej populacji); 7 lat później było już ich niecałe 100 tys. Zanim kryzys sięgnął brzegów Bałtyku, w czerwcu 2008 r. liczba ta spadła do 47 tys. Przedsiębiorstwa, nie tylko duńskie, były zachwycone, kraj zaczął zajmować pierwsze miejsca w międzynarodowych rankingach organizacji pracodawców. IMD, wyższa szkoła handlowa w Lozannie, przeprowadziła w tym roku na potrzeby rankingu World Competitiveness Yearbook 2009 wywiady z 4 tys. decydentów z 57 krajów: Dania wysunęła się na prowadzenie. Przez wzgląd na liberalizm rządu, dobry klimat dla biznesu i zadowolenie społeczne wystąpiła jako figura raju pracodawców (100 punktów, podczas gdy Francja zdobyła zaledwie 28,4...). Na podstawie opinii szefów przedsiębiorstw magazyn Forbes [1] okrzyknął Danię the best country for business (najlepszym krajem dla biznesu), lepszym nawet niż Stany Zjednoczone.

Na razie pracownicy najemni nie są niezadowoleni. Jeśli wierzyć sondzie przeprowadzonej w 2006 r. przez Eurofund [2], brukselską fundację śledzącą sytuacje społeczną w Unii Europejskiej, spośród zatrudnionych z 27 krajów członkowskich, to duńscy pracownicy są najbardziej „usatysfakcjonowani”. Można ich zrozumieć. W pewnym sensie zabezpieczono im pełne zatrudnienie, płace wzrastają szybko (4% w latach 2007-2008, tuż przed kryzysem), a w przypadku kłótni z szefem czy nagłego ataku ducha przygody (dość rozpowszechniona cecha wśród potomków wikingów...) ma się pewność, że znajdzie się miejsce pracy u konkurencji. „Flexicurity opracowano w okresie ekspansji i jest to jedna z przyczyn jej sukcesu” – przyznaje Holger K. Nielsen, przewodniczący Socialistisk Folkparti, ugrupowania bardziej lewicowego niż socjaldemokracja, które urosło w siłę po ostatnich wyborach europejskich.

Tymczasem nadchodzi kryzys. Flexicurity zaczyna kuleć: coraz więcej elastyczności, coraz mniej bezpieczeństwa... Dania, mniejsza niż region Midi- Pyrénées i ze swoimi 5,6 mln mieszkańców słabiej zaludniona niż region Rodano-Alpejski, z konieczności musiała otworzyć się na świat i uzależnić od handlu międzynarodowego. Przez to też jest szczególnie podatna na „nadzwyczajną recesję światową”, by zapożyczyć eufemizm puszczony w obieg przez największą grupę w kraju, armatora A.P. Moller-Maersk, numer jeden na świecie w transporcie kontenerowym.

W 2007 r. kraj ten eksportował połowę produktu krajowego brutto. „Sektor eksportowy nadaje ton wszystkim innym w negocjacjach społecznych” – wyjaśnia Klaus Rasmussen, funkcjonariusz Danish Industry, naczelnej organizacji pracodawców. Dziś jednak muzyka ta zgrzyta w uszach najliczniejszej grupy pracowników sektora prywatnego. W ciągu roku sprzedaż eksportowa zmniejszyła się o 20%, miesiąc w miesiąc bite są kolejne rekordy w liczbie bankructw. Najbardziej spektakularne jak dotąd rozłożyło na łopatki kompanię lotniczą tanich lotów Sterling Airways (29 maszyn). Wszędzie, nie tylko w lotnictwie, przedsiębiorcy zwijają żagle, tną koszty ocenione jako nadmiarowe (od 1 stycznia na 500 statkach należących do Maerska marynarze nie mają już dostępu do papierowych ręczników), zmniejszają stan faktyczny firmy. Bezrobocie od zeszłego lata rośnie dwa razy szybciej niż we Francji. W ciągu roku podwoiło się z nawiązką. W lipcu 2009 r. w kraju było już 107 tys. bezrobotnych, najczęściej robotników.

W dotkniętym klęską sektorze budownictwa i robót publicznych bez pracy pozostaje 13% pracowników (to dwa razy więcej niż rok temu), w tym 27% murarzy i 13% malarzy. Są to dane Zjednoczonej Federacji Duńskich Pracowników (nazywanej tu 3F), z której od stycznia 2008 r. wystąpiło 4% członków. Zwykłe ogłoszenie o pracy dla recepcjonisty przyciągnęło na prowincji ponad 900 kandydatów. Jak podaje Krajowa Agencja Zatrudnienia (AMS), odpowiedzialna za politykę zatrudnienia, w ciągu 8 miesięcy liczba bezrobotnych poniżej 24 lat wzrosła czterokrotnie. Wciąż chodzi tu o tych, którym wypłaca się zasiłek, gdyż płacili składki do jednej z 30 powiązanych ze związkami zawodowymi kas na rzecz bezrobotnych.

W Danii, tak jak w Szwecji, działa wciąż stary model gandawski [3], oparty na dobrowolnych składkach: ubezpieczenie od bezrobocia nie jest obowiązkowe. W rezultacie, gdy podczas boomu lat 2000. osiągnięte zostało niemal pełne zatrudnienie, wielu młodych nie sądziło, że ubezpieczenie mogłoby się im na coś przydać. Pod koniec pierwszego trymestru 2009 r. 16 tys. takich osób znalazło się bez zatrudnienia i bez ubezpieczenia – trzy razy więcej niż młodych bezrobotnych otrzymujących zasiłek. Muszą zadowolić się wyjątkowo szczupłą pomocą publiczną na poziomie francuskiego dochodu minimalnego.

Negocjacje pracownicze, które zapoczątkowano w marcu tego roku, nie zapowiadają nic dobrego. Źródła organizacji patronackich podają, że w sektorze prywatnym jedna pensja na dwie nie zostanie w 2009 r. podniesiona, a w jednym przypadku na trzy zamrożona zostanie stawka godzinowa. Wedle Rady Gospodarczej (instytucji oficjalnej, ale niezależnej), oznacza to zmniejszenie się siły nabywczej o 2%. Dla wielu młodych małżeństw, które zadłużyły się, by kupić i wyposażyć dom – ponad dwie trzecie Duńczyków ma własny dom – będzie to katastrofa: w maju tego roku po raz pierwszy od 15 lat pobity został rekord w przejęciach za długi.

Danske Bank, największy bank w kraju i drugi co do wielkości w Skandynawii, oszacował, że ceny nieruchomości, które spadają od 2007 r., w 2009 r. spadną „o prawie 10% jeśli chodzi o domy i dwa razy tyle, jeśli chodzi o mieszkania” [4] – to największy spadek w Europie od czasu Wielkiej Brytanii i Irlandii. Młody minister ds. budżetu Kristian Jensen, numer 3 duńskiego rządu, jest jednak nieprzejednany. Ministerstwo nie zrobi nic dla tych nieszczęśników: oficjalnie potwierdza, że „muszą sobie poradzić”.

To kolejny sygnał dla populacji od dawna przyzwyczajanej do opieki „od kołyski po trumnę”, że państwo opiekuńcze a la danoise nie jest już tym, czym było. Dla centroprawicowego rządu, który jest u władzy od 2001 r., zagrożenie ma charakter przede wszystkim finansowy. Według rządowych kalkulacji sprzed kryzysu, w 2015 r. na pokrycie wszystkich wydatków miało zabraknąć ok. 15 mld koron. Przygotowany „Plan Gospodarki 2015”, oparty na ryzykownym „ani-ani” (ani podwyżka podatków, ani redukcja świadczeń), nie wytrzymał tymczasem recesji.

Reforma podatkowa, mająca obowiązywać od 1 stycznia 2010 r., ma obniżyć podatki bezpośrednie, ale odsuwa na czas nieokreślony podwyżkę mających ją sfinansować „zielonych podatków”: od elektryczności, ogrzewania, ciężarówek, emisji gazów cieplarnianych innych niż CO2, wykorzystanej wody, taksówek... Ze wszystkimi tymi opłatami poradzić sobie będą musiały gospodarstwa domowe, które już teraz finansują 25% VAT i które otrzymają skromny czek wyrównawczy – 100 euro na osobę dorosłą i 40 euro na każde dziecko rocznie.

Jasne jest, że ta dziwna reforma podatkowa uderzy w sypiące się państwo opiekuńcze, ale ma przy tym tę zaletę, że podoba się wyborcom prawicowym i podtrzyma zwyrodniały system poprzez wpuszczenie do gospodarczego obiegu 15 mld koron w 2010 r. (ponad 2 mld euro) i 8 mld (1,1 mld euro) w 2011 r. Co będzie potem? Znajdzie się jeszcze trochę czasu na refleksję: kolejne wybory parlamentarne powinny odbyć się najpóźniej w listopadzie 2011 r.

Złożony z liberalnych i konserwatywnych ministrów rząd Loekkego Rasmussena nie ma w Folketingu parlamentarnej większości. Brakuje mu 25 głosów... którymi zazwyczaj wspiera go Dansk Folkeparti (DFP), duńska partia ludowa z prawego skrzydła, bez skrupułów żerująca na ksenofobii, wrogości wobec Unii Europejskiej i chronieniu interesów emerytów. Morten Messerschmidt (28 l.) – jedynka na liście w wyborach europejskich z 7 czerwca, człowiek, którego portret wisiał podczas kampanii na wszystkich kopenhaskich latarniach, przedstawia imigrantów jako największe zagrożenie dla duńskiego modelu socjalnego: „Musimy go chronić, ponieważ Dania to mały kraj o szczególnej tożsamości” – wyjaśnia nam na łamach Berlingske Tidende, konserwatywnego dziennika liczącego sobie 260 lat. Na wieczór wyborczy w tamtejszej redakcji tłumnie przybyła widownia o wyraźnych oznakach zamożności.

DFP nie potrzebuje ministrów, aby trzymać władzę. Dania zachowała ustrój parlamentarny, gdzie legislatywa ma przewagę nad władzą wykonawczą. Wszystko przechodzi przez Folketing i tamtejszych 25 komisji parlamentarnych, opracowujących decyzje, które ministrowie muszą egzekwować co do litery. „Na zebraniach ministrów w Brukseli minister z Danii musi trzymać się instrukcji, zwracając się do Folketingu w przypadku jakiejkolwiek zmiany” – wyjaśnia Gunnar Rieberholdt, były ambasador Danii w Paryżu i jeden z pomysłodawców włączenia do Unii Europejskiej trzech krajów bałtyckich w 2004 r.

Dla FDP, z jego silną grupą mamutów w parlamencie, nie ma nic prostszego, niż zorganizować kolejne ciosy poniżej pasa i prowokacje wymierzone przeciw 401 771 imigrantom (dane ze stycznia 2009 r.) i Duńczykom pochodzącym z krajów muzułmańskich, od Turcji po Pakistan i Somalię, którzy jako uchodźcy polityczni napływali tam pod koniec lat 60. Któregoś dnia w szkolnych stołówkach trzeba było pilnie wymieniać kurczaka na „bardziej duńską” wieprzowinę. Zwyczajową obsesją DFP jest ograniczanie wszelkimi środkami dostępu imigrantów do osłon społecznych. W 2002 r. żony imigrantów tracą uprawnienia socjalne, o ile w roku poprzednim nie przepracowały co najmniej 300 godzin. Przepis wprowadzono pod pretekstem uwalniania muzułmańskich żon spod kurateli mężów. Bez wątpienia rządowe plany podniesienia kryterium do 450 godzin mają na celu uwolnić je jeszcze bardziej... Najbardziej rzucający się w oczy skutek tych reform to pogłębiająca się bieda wśród nowo przybyłych, w szczególności uderzająca w ich dzieci, z których więcej niż jedno na dziesięć żyje poniżej progu ubóstwa.

Dostęp do narodowości duńskiej jest w zasadzie zamknięty. Po 9-10 latach pobytu można zgłosić swoją kandydaturę i przejść wyśrubowane testy języka duńskiego, uznawanego za bardzo trudny. Pod wpływem DFP w 2002 r. duński parlament w czwartym podejściu podwyższył poziom trudności egzaminu – losowe próby organizowane przez Berlingske Tidende pokazały, że co drugi „natywny” duński maturzysta by go nie zdał. Podobne obostrzenia wprowadzono w polityce łączenia rodzin: mąż lub żona musi mieć ponad 24 lata i „silniejszy związek z Danią niż z krajem pochodzenia małżonka”. Krok po kroku rząd pod pretekstem własnej niezłomności nieomal rekonstruuje status meteków ze starożytnego Rzymu.

Ravi Chandran przyjechał w 1992 r. z Singapuru, dziś pracuje w organizacji pozarządowej specjalizującej się w pomocy ofiarom AIDS wywodzącym się z mniejszości etnicznych. Opowiada nam o frustracjach wśród new Danes, którzy nie mają ani błękitnych oczu, ani blond włosów: „Urodzili się i wychowali tutaj; Dania to ich jedyny kraj, nie mają innego. Słyszą, jak ich rodzice skarżą się na los, jaki im zgotowano. W telewizji widzą, jak opłakuje się śmierć rodowitego Duńczyka, ale niczyją inną; oni sami mają wrażenie, że biją głową w mur ze szkła... I tak, od czasu do czasu, dochodzi do wybuchu, jak ten z lutego 2008 r. w Norrebro” [5]. Dziennikarska gwiazda kanału TV2, specjalizująca się w polityce zagranicznej, również krytykuje klimat nietolerancji: „Nie poznaję Danii mojego dzieciństwa, jej wizerunek w świecie znacznie się pogorszył”.

Skrajnie prawicowe naciski na duński rząd unaocznił światu i Europie, skłonnej zazwyczaj odwracać wzrok, inny kryzys: opublikowanie pod koniec września 2005 r. w duńskim dzienniku Jyllan-Posten karykatur proroka Mahometa. „Problemem nie była sama publikacja, ale to, że ówczesny premier Anders Fogh Rasmussen (obecnie sekretarz generalny NATO) przez 4 miesiące odmawiał przyjęcia w tej sprawie żądających tego ambasadorów 12 akredytowanych państw muzułmańskich” – wyjaśnia Toeger Seidenfaden, redaktor naczelny poczytnego dziennika Politiken, który w osamotnieniu zębami i pazurami broni tradycyjnie liberalnej polityki przyjmowania cudzoziemców i traktowania mniejszości – „Stało się to dopiero, kiedy kryzys nabrał wymiaru międzynarodowego i wymknął się wszelkiej kontroli.”

Odmowa Rasmussena nie wynikała z lekkomyślności, została dobrze przemyślana. Obrona wolności ekspresji stanowiła tylko kiepski pretekst maskujący coś, co w kopenhaskich kręgach politycznych było tajemnicą poliszynela: Pia Kjaersgaard, niegdyś pomoc domowa, wybrana do Folketingu w 1984 r. wszechmogąca kierowniczka DFP, ogłosiła „weto” wszelkim audiencjom.

Wobec ostatniego zwrotu opinii publicznej na prawo, duńska lewica nie ma się najlepiej. Socjaldemokraci, lewicowi socjaliści i liberałowie społeczni podpisali trójpartyjny układ rządowy, ale, ochłodzeni trzema porażkami wyborczymi w ciągu 8 lat, nie kwapią się do nieprzejednanej krytyki ksenofobicznej polityki większości. „Rząd wygrał jedne i drugie wybory, oskarżając nas o współdziałanie z mniejszościami” – broni się Mogens Lykketoft, który po ostatniej porażce w listopadzie 2007 r. przestał kierować partią socjaldemokratyczną. „Mamy przed sobą dużo pracy. Trzeba, by Duńczycy przypomnieli sobie, że w planie społecznym lewica zawsze była lepsza od prawicy. Zgubiliśmy to”.

Ale czy ciągle istnieje konsensus w obszarze wzmacniania duńskiego modelu socjalnego, tak jak po spektakularnym wzbogaceniu się kraju w latach 60.? „W przeciągu dwóch pokoleń piaszczysta łacha na obrzeżach Europy zmieniła się w kraj płynący mlekiem i miodem” – pisał Knud J.V. Jespersen, oficjalny historyk duńskiej królowej, niezwykle popularnej Małgorzaty II, w swojej klasycznej książce o historii Danii [6]. Charakterystyczna dla dawnych czasów równość ustąpiła miejsca nowemu egoizmowi klasy średniej, która nie chce już płacić „na innych” i na całe gardło domaga się obniżenia podatków.

Częściowo została zaspokojona reformą podatkową, ale to jej nie wystarczy. Pod koniec maja 96 merów z całego kraju – istnych filarów państwa opiekuńczego, na których barkach spoczęła odpowiedzialność za liczne misje (żłobki, szkoły, domy opieki dla osób starszych, zatrudnienie, kultura...) – poróżniło się z powodu nałożonych na bogatsze gminy podatków wyrównawczych z przeznaczeniem na gminy biedniejsze. 40 z nich dało wyraz spadkowi solidarności i wystąpiło o rewizję. 27 merów gmin uboższych zwróciło się z prośbą o wycofanie żądania. Rudersdal, duńskie Łomianki, gdzie dochód na mieszkańca jest dwa razy wyższy niż w Kopenhadze, nie chce już dłużej płacić... Cepos i Coin.dk, filie amerykańskich neokonserwatywnych think-tanków, wyszły na ulice Kopenhagi, aby spopularyzować obniżkę podatków jako lekarstwo na wszystkie problemy.

Także i przedsiębiorcy zdecydowali się wejść do gry o podatki. Podatek od zysków przedsiębiorstwa (IS) z powrotem wynosi 25% (33,5% we Francji); niemal nie istnieje opodatkowanie kapitału czy spadków; gospodarstwa domowe pokrywają większość wydatków społecznych za pośrednictwem szczególnie wysokich podatków pośrednich, które tłumaczą wysoki koszt życia w kraju.

Ponieważ ani prawica, ani lewica nie wyobrażają sobie dodatkowego zwiększania tych obciążeń, na horyzoncie coraz wyraźniej majaczy widmo demontażu państwa opiekuńczego. Obecny rząd zapowiedział skrócenie okresu pobierania zasiłku dla bezrobotnych z 4 do 2 lat (jego maksymalną wysokość w 2006 r. określono na 2 tys. euro miesięcznie). To doraźne ograniczenia w obliczu kryzysu, które oznaczają co najwyżej remis. „Można odsunąć problem o kilka lat, to nie jest moment na poważne zmiany” – przyznaje K. Rasmussen z organizacji pracodawców Confederation of Danish Industry.

Dopóty, dopóki istnieją jeszcze inne środki niż pozwalająca wydawać mniej redukcja świadczeń, o czym przypomina drugi człon flexicurity, tzn. bezpieczeństwo zatrudnienia. „W 1993 r. nastąpiło pewne ideologiczne tąpnięcie” – analizuje prof. Jorgen Goul Andersen z Uniwersytetu w Aalborg – „Bezpieczeństwo socjalne przestało być priorytetem na rzecz innego celu, obniżenia strukturalnego bezrobocia”. Warunki do spełnienia, by otrzymać zasiłek, stały się surowsze, poszerzono też zakres zobowiązań (spotkania z co najmniej 4 pracodawcami tygodniowo, szkolenia zawodowe, wizyty u osobistego job officer, zgoda na zmianę miejsca zamieszkania i zawodu...).

Wraz z kryzysem pojawiła się pokusa, by jeszcze bardziej dokręcić śruby. „Aktywizacja” (aktivering), obowiązkowa dla wszystkich otrzymujących zapomogę, nie oznacza synekury. Według Andersena „przeciętny bezrobotny znajduje pracę jeszcze przed rozpoczęciem okresu aktywizacji”. O ile w założeniu socjaldemokratycznych twórców polityka ta miała pozwolić na przekwalifikowanie siły roboczej bez przerw i okresów bezrobocia, okazała się użyteczna przede wszystkim jako strategia obligowania bezrobotnych do jak najszybszego podjęcia pracy i nierobienia trudności.

Wszystko tak się układa, by zniechęcić ich do wejścia w cykl „aktywizacji” po 3 miesiącach nieaktywności: bezrobotny ma coraz mniejszą możliwość wyboru nowego zawodu, pracodawcy lub nawet miejsca zamieszkania. Jeśli odmówi, zostanie pozbawiony prawa do zasiłku. Czyżby w jutrzejszym modelu skandynawskim a la danoise dobrobyt (welfare) zastąpić miał „dobrotrud” (workfare)?
 
tłum. Agata Czarnacka

[1] Forbes, 25 marca 2009.
[2] European Foundation for the Improvement of Living and Working Conditions, 2006.
[3] Model ten ukonstytuował się w początkach ruchu robotniczego w Gandawie (Belgia). Opiera się on na trzech zasadach: przystąpienie do niego jest dobrowolne, kasami zarządzają związki zawodowe, kas jest wiele. Model ten przeciwstawia się założeniom uniwersalistycznym, wedle których takie same usługi należy oferować wszystkim obywatelom bez względu na to, czy pracują, czy nie, czy pochodzą z danego kraju, czy są imigrantami. W Danii model ten obsługuje wyłącznie zasiłki dla bezrobotnych.
[4] Nordic Outlook. Economic and financial trends, Danske Bank 2008, s. 8, http://www.danskebank.com/danskeresearch.
[5] W dzielnicy Norrebro na północy Kopenhagi zamknięcie squatu w 2007 r. oznaczało początek powracających zamieszek (najczęściej między młodzieżą a policjantami). W lutym 2008 r. potyczka między członkami motocyklowego gangu a młodymi muzułmanami z drugiego pokolenia imigrantów skończyła się ofiarą śmiertelną i zdewastowaniem dzielnicy.
[6] A History of Denmark, Palgrave Macmillan, Nowy Jork/Kopenhaga 2004, s. 244.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w miesięczniku Le Monde diplomatique. Przedruk za zgodą redakcji.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.