Tiziano Terzani: W Azji
Pierwszym wrażeniem po przeczytaniu książki włoskiego reportera jest poczucie tego jak ogromny, a jednocześnie różny jest kontynent azjatycki. Można też chyba zaryzykować stwierdzenie, że właśnie poprzez tę swoją różnorodność najciekawszy, zarazem najtrudniejszy do ogarnięcia.
Największy jeśli chodzi o liczbę ludności. Zamieszkały przez dwie z najstarszych - uwzględniając te, mające dzisiaj znaczenie na arenie międzynarodowej - z cywilizacji. Dalsze "naj" można by jeszcze długo mnożyć.
Włoski reporter, wymieniany obok Ryszarda Kapuścińskiego jako jeden z największych w XX wieku, próbuje dokonać niejako syntezy dotyczącej kilku obszarów, głównie Azji wschodniej i południowej. Książka jest zbiorem tekstów pisanych przez autora od 1965 do 1997 roku, które publikowane były w niemieckich i włoskich tygodnikach. Pisarz - z wykształcenia prawnik i sinolog - spędził w Azji kilkadziesiąt lat, głównie w Chinach, Japonii, Indiach, Korei, ale także w brytyjskim wtedy Hongkongu i licznych państwach powstałych z rozbicia dawnych Indochin.
Ujęcie kolejnych tekstów jest ciekawe. Zachowana jest ich chronologia. Autor zawsze pisze o wydarzeniach w czasie teraźniejszym, zastanawia się jak potoczą się dalej losy ludzi, organizacji i krajów. Czytelnik dostaje interesującą, rozciągniętą w czasie lekturę. Wydarzenia, mimo iż rozgrywają się kilkadziesiąt lat wcześniej, wciągają. Jednocześnie, znając bieg historii, mamy okazję do oceny i porównywania przewidywań autora z tym jak w rzeczywiści potoczyły się losy danej części świata i ile racji miał włoski podróżnik w swoich prognozach. Wiele spraw z perspektywy czasu ocenia się inaczej. Inne z kolei uderzają wielce zaskakującą, niekiedy nieprawdopodobną wręcz trafnością.
Opowieści przedstawione na ponad pięciuset stronach książki są bardzo różne. I dobrze, bo czyta się je dzięki temu błyskawicznie. Nie popada w znużenie. Każdy z rozdziałów jest krótki, co najwyżej sześcio- lub siedmiostronicowy. Różna jest też ich konwencja. Większość to oczywiście - zgodnie z dobrą tradycją serii wydawniczej - reportaż. Reportaż żywy, wzbogacany dialogiem, odwołaniami, notkami historycznymi, własną refleksją, również doświadczeniem. Ale są tu także listy autora do żony z okresu kiedy po raz pierwszy przebywał w Japonii, jego dziennik, czy nawet wywiad jaki w roku 1996 przeprowadził z wielkim miłośnikiem Indii - Giovannim Alberto Agnellim - spadkobiercą Fiata (jak się potem okazało na rok przed niespodziewaną śmiercią młodego miliardera).
Opowieści są różne, nie ograniczają się do wątków wojenno-politycznych. Różna jest również ich waga, część z nich jest wstrząsająca, inne z kolei są bardzo błahe. Wszystkie jednak pomagają składać układankę tego fragmentu świata.
W jednym z rozdziałów Terziani pisze o swoich uczuciach z czasu, gdy był korespondentem w Kambodży. Na jednym z pól zastał dogorywających ludzi, zbyt wyczerpanych, aby byli w stanie dotrzeć do drogi, skąd do szpitala zabrać ich mogła karetka Czerwonego Krzyża. Pisarz wybierał tych rokujących największe nadzieje, ale jak sam wspomniał czuł się bardziej katem tych których pozostawiał, niż wybawcą tych których ratował.
Kilka rozdziałów dalej mamy natomiast rozdział poświęcony Japonii, zatytułowany "kultura toalet". Pisarz, tylko pozornie chłodno opisując napotkany świat, przede wszystkim jest zdziwiony. Świat ten zastał go w miejscu, w którym jak sam przyznał poszukiwał nowoczesności, jednak wielu jej przejawów pozostał chyba potem sceptyczny. Bo jak inaczej można patrzeć na kraj, gdzie wielki przemysł high-tech toilets rozwija się w błyskawicznym tempie, gdzie rośnie armia "ubikacjologów", a kraj obchodzi Narodowy Dzień Toalet.
Autor podróżując odkrywał. Mieszkał w różnych miejscach, aby je zrozumieć i opisywać. Gdy czuł się zmęczony miejscem, albo wypalony tematem, ruszał po następny. Był ciekawy tych nowych obszarów. Pozostawał zafascynowany, bo wtedy mógł - jak się domyślam - pisać najlepiej. Szukał. Terziani pisze na kartach książki: "(...)pojechałem do Wietnamu, ponieważ chciałem zrozumieć wojnę i rewolucję, do Chin, ponieważ ciekawił mnie socjalizm, do Japonii, ponieważ szukałem nowoczesności, do Tajlandii, ponieważ chciałem odpocząć od całego tego dwudziestoletniego szukania."
Ciekawe jest zakończenie. Autor pisze o Orsigni, miejscu swojego dzieciństwa położonego niedaleko Florencji. Miejscu, gdzie jak sam przyznaje nikt znany się nie urodził, ani nawet nie bywał. Miejscu, gdzie z pozoru niewiele się działo, o którym trudno powiedzieć coś zapadającego w pamięć. Ludzie bowiem żyją tam powoli, a wielkie wydarzenia ich omijają. Nie śpiesząc się - obserwują. Kto wie czy nie wnikliwiej, mimo doświadczeń zupełnie nieporównywalnych do tych będących udziałem autora. Na koniec autor pyta: "(...) a teraz, po długiej wędrówce, latach spędzonych wśród innych narodów, ciągle w poszukiwaniu odmiennego, egzotycznego, w pogoni za sensem tej nonsensownej rzeczywistości jaką jest życie, coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy ta dolina nie jest aby miejscem najbardziej odmiennym, posiadającym najwięcej egzotyki i sensu.".