Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Polityka Zimbabwe - w cieniu Mugabego

Zimbabwe - w cieniu Mugabego


10 sierpień 2010
A A A

Zimbabwe, pod rządami dyktatora Roberta Mugabego, może być wymieniane jako modelowy przykład państwa upadłego. Termin to dość wyświechtany, ale trudno o lepsze określenie dla kraju, który przeżywa coś na kształt kataklizmu cywilizacyjnego. Jest to widoczne tym bardziej, że jeszcze dwadzieścia lat temu Zimbabwe uważane było za najlepiej rozwinięty kraj w Afryce (bardziej nawet niż najbogatsze dziś RPA) i określane mianem „afrykańskiej Szwajcarii”. Obecnie kraj zmienił się w politycznego pariasa. Żebrze o żywność, a gdyby nie pomoc jej białych mieszkańców około 1/3 ludności umarłaby z głodu, a pozostała część prawdopodobnie by głodowała.

Jeszcze niedawno był to największy na kontynencie producent żywności – swoisty spichlerz Afryki. Stopa życiowa wszystkich niemal obywateli – mimo oczywistych różnic – była, zwłaszcza na standardy Czarnego Lądu, bardzo wysoka. Władza obecnego dyktatora – Roberta Mugabe (który często do symboliki wojennej się odwołuje, mimo iż sam z bronią w ręku nigdy nie walczył) została przez niego przejęta po wojnie domowej, po której nie było rozliczeń i rewanżyzmu  pomiędzy czarną i białą ludnością, która to została przez prezydenta poproszona o pozostanie w kraju i dalszą pracę dla jego rozwoju. To w czasach jego rządów kraj przestał się nazywać Rodezją (od nazwiska brytyjskiego polityka Cecila Rhodesa), przyjmujac nazwę Zimbabwe.

Image
Robert Mugabe
Fascynującą postacią, bez której nie sposób mówić o tym kraju jest jej przywódca - Robert Mugabe. Podobno on właśnie był inspiracją dla postaci dyktatora fikcyjnego państwa afrykańskiego (sposób jej przedstawienia doprowadzał podobno Mugabego do wściekłości) w głośnym filmie Sydneya Pollacka pt. „Tlumaczka”. Kim jest człowiek uznawany jeszcze do niedawna za największą nadzieję Afryki, a dziś będący symbolem jej upadku? Szaleńcem, który stracił kontakt z rzeczywistością? Upojonym w hipnotycznym narcyzmie przywódcą, otoczonym przytakującymi mu klakierami? Afrykańska pisarka Heidi Holland, autorka bestseleru „Kolacja z Mugabem” pisała niedawno, że właściwie to od początku marzył on przede wszystkim o szacunku Anglików, którego zresztą nigdy się nie doczekał. Poniekąd osobista frustracja będąca wynikiem traktowania go jako gorszego, ubogiego krewnego, stała się przyczyną jego politycznych ruchów. Ruchów, których wielu obywateli Czarnego Lądu do dziś jeszcze gotowych jest bronić. Dla Afrykanów nie bez znaczenia jest fakt, iż Mugabe jest inteligentem, a także sprawia wrażenie uzdolnionego politycznie stratega, manipulującego światowymi potęgami – a to pomaga leczyć kompleksy wielu czarnym mieszkańcom całej Afryki. Od 1980 roku premier, potem prezydent dbający przez długi czas o rozwój kraju, zmienia się z czasem w populistę, dyktatora i grabarza swojego państwa. Dziś, aby utrzymać go przy władzy, wszelkim większym zgromadzeniom towarzyszy niezliczona liczba agentów tajnej policji. 

W roku 1990 70 proc. czarnych mieszkańców Zimbabwe uczęszczało do szkoły średniej (przed 1980 rokiem tylko 2 proc.), analfabetyzm zmalał do ledwie 20 proc., zwiększał się dostęp do coraz bardziej nowoczesnych szpitali. W rękach białych pozostało blisko pięć tysięcy prężnych gospodarstw i to przede wszystkim one napędzały gospodarkę państwa. Dwieście osiemdziesiąt tysięcy białych pozostało w kraju (jeden na siedemnastu czarnych), znajdującym się pod presją wywieraną przez międzynarodową społeczność (głównie RPA), domagającą się zdecydowanego  - ale w drodze pojednania - zamknięcia kolonialnego rozdziału. Biali obejmowali kluczowe ministerstwa, mimo że często byli winni zbrodni popełnianych w okresie rządów premiera Iana Smitha – i co bardzo istotne – sprawnie zarządzali swoimi sektorami gospodarki. W latach 90. wskutek błędów w zarządzaniu gospodarką i katastrofalnej suszy, która zniszczyła około 71 proc. plonów zbóż, spadło również poparcie dla Mugabego. Do roku 2000 robił on wszystko, by nie przestraszyć białych stanowiących o sile gospodarki jego kraju i wzmacniać poczucie wartości czarnych obywateli państwa. Jednak chcąc utrzymać się przy władzy Mugabe zmuszony był zmienić w drodze referendum konstytucję, aby zapewnić sobie możliwość kolejnej kadencji. W celu uzyskania niezbędnego mu, szerokiego poparcia zdecydował się na zgubny w skutkach ruch – przeprowadzenie tzw. „reformy rolnej”. W obliczu rosnącej siły opozycji i przegraniu referendum konstytucyjnego w 2000 roku sfrustrowany Mugabe jeszcze bardziej zradykalizował politykę. Tak zwani „weterani wojenni” (najczęściej grupy bezrobotnych maruderów i popleczników prezydenta) otrzymali przyzwolenie i zaczęli napadać na białych właścicieli ziemskich i siłą pozbawiać ich mienia, a często także zdrowia i życia. Mieli oni pełne poparcie władz państwa, które postanowiły diametralnie zmienić sytuację polityczną...

Całe przedsięwzięcie miało na celu sterroryzowanie i zagrabienie posiadanych przez farmerską mniejszość majątków, a poprzez odwoływanie się do populistycznych haseł, odbudowanie pozycji Roberta Mugabe.  Ataki na białych farmerów były często kompletnie irracjonalne i niezwykle brutalne. Kilka znakomitych opisów przedstawia Peter Godwin, urodzony w Zimbabwe autor książki „Gdzie krokodyl zjada słońce”. Oto jedna z setek sytuacji, jaka miała miejsce: „Martin Olds (…) został zamordowany 18 kwietnia. Miał farmę w miejscowości Nyamandlovu, co w ndbele – języku żyjącego na południu plemienia spokrewnionego z Zulusami księcia Biyeli – znaczy „mięso słonia”. Wielu tamtejszych mieszkańców, w tym także Olds, wstąpiło do MDC. W chwili napaści był sam w domu, bo nastoletnie córki i żonę wysłał wcześniej do Bulawayo. Atak nastąpił tuż po wschodzie słońca. Według relacji miejscowych przeprowadziła go grupa mówiących w szona mieszkańców północy. Związek Farmerów przeprowadził rekonstrukcję zdarzenia (…) Pod dom Oldsa zajechał konwój czternastu ciężarówek, w których siedziała setka ludzi uzbrojonych w kałasznikowy i pangi (maczety). Olds wyszedł przed dom, żeby porozmawiać, ale oni od razu zaczęli do niego strzelać; schronił się więc w domu. Napastnicy zajęli sześć pozycji strzeleckich wokół zabudowań i rozpoczęli regularny ostrzał. Olds zadzwonił na policję, błagając o pomoc, ale nikt się nie zjawił. Zadzwonił więc do sąsiadów i ci próbowali interweniować, ale podobnie jak wezwana przez nich karetka musieli się wycofać pod naporem ognia. Strzelanina trwała trzy dramatyczne godziny. Olds był kiedyś żołnierzem i umiał się bronić, ale był sam przeciw setce napastników. Postrzelony w noge, usztywnił ją sobie drewnianym karniszem i walczył dalej. Napastnicy wrzucili przez okna zapalone koktajle Mołotowa i jeden z sąsiadów, przelatując nad domem Oldsa malutką cesną, widział dom w płomieniach i atakujących go napastników, ale nie mógł nic zrobić. W miarę jak płomienie ogarniały dom, Olds przenosił się z pomieszczenia do pomieszczenia, aż w końcu ukrył się w łazience, napełnił wannę wodą, zmoczył ubranie i podjął ostatnią próbę. Odpowiadał ogniem do chwili, gdy skończyła mu się amunicja i zmógł go dym i żar. Dopiero wtedy wyszedł przez okno z uniesionymi rękami. Nie zdążył jeszcze dobrze dotknąć ziemi, gdy napastnicy rzucili się na niego i zaczęli tłuc łopatami i kolbami, kamieniami i maczetami. Na koniec wsiedli w ciężarówki i odjechali na północ. Wszystkich, którzy odnieśli obrażenia, policja odeskortowała do najbliższego szpitala, gdzie ich opatrzono i puszczono wolno. Policja potwierdziła, że nikogo nie aresztowano. ” Podobnych zdarzeń, grabieży, pobić i morderstw można liczyć w tysiącach. Zastraszeni farmerzy opuszczają farmy, które tworzyli i w które wkładali oszczędności kilku pokoleń. Na niektórych obszarach kraju panowała kontrolowana i podsycana przez rząd anarchia.

Image
Robert Mugabe z żoną
Jaka była prawdziwa historia plantacji należących do białych Zimbabweńczyków? 90 proc. farm białych posiadaczy Rodezji nie została wbrew powszechnej opinii wcześniej zabrana czarnym właścicielom. Zostały one zbudowane od podstaw, na trudnych terenach, wysiłkiem kilku pokoleń białych osadników, głównie z Wysp Brytyjskich. Namawiano ich do emigracji w ramach tzw. Imperialnego Programu Przesiedleńczego, który umożliwiał kupno ziemi w Rodezji za niskooprocentowane kredyty. Znakomicie irygowane tereny zaczęły przynosić dzięki ciężkiej pracy obfity plon (głównie tytoń, pszenicę, kukurydzę i owoce), a białym tworzącym gospodarkę kraju pozwalała się czuć pełnoprawnymi obywatelami Rodezji. Przez większą część ostatniego stulecia, stanowiąc około 1 proc. ludności kraju, byli oni właścicielami ponad połowy ziemi uprawnej. Plony tytoniu dawały długo 40 proc. całego eksportu. Dlaczego kraj - idealne miejsce produkcji – dramatycznie szybko został doprowadzony do ruiny? Niewątpliwie Brytyjczycy ponoszą część winy za fiasko programu wyprzedaży farm białych właścicieli i przejmowaniu ich siłą przez czarnych. W 1960 roku premier Harold Macmillan wygłosił słynną mowę o „wiejącym wietrze zmian” zapowiadającym wycofanie się z kolonii w Afryce. Mugabe liczył, że Brytyjczycy sfinansują program wykupywania farm z rąk białych, do czego zresztą zobowiązali się oni w umowie z 1979 roku. Ci jednak przestali go finansować ze względu na potężną korupcję i rozdawanie ziemi politycznym poplecznikom prezydenta. Sam prezydent także stopniowo tracił zainteresowanie jego finansowaniem w latach 90. przeznaczając na nie zaledwie 0,16 proc. budżetu (trzydziestokrotnie więcej wydawano na wojsko). Ziemia, która została wykupiona – ponad trzysta tysięcy hektarów – leżała najczęściej odłogiem. Mugabe znalazł się w potrzasku i pod presją musiał wykonać jakiś dramatyczny gest, który pozwoliłby mu utrzymać się przy władzy – zezwolił na przejmowanie farm siłą. Przejmowanie w sposób nieprzygotowany, gdzie chaos i brak kontroli był częścią zamierzenia, mającego pomóc mu zyskać nowych zwolenników.

W konsekwencji reformy gospodarka Zimbabwe zaczyna walić się jak domek z kart. Bezrobocie osiąga poziom ponad 80 proc. (obecnie niektóre źródła wskazują nawet 95 proc.!), inflacja osiągnęła groteskowe rozmiary – 90 tryliardów procent w listopadzie 2008 roku (w ciągu tygodnia ceny rosły około 64 razy). W listopadzie 2008 roku ceny w Zimbabwe podwajają się co 1,3 dnia (31,2 godziny). Wskutek grabieży farm, praktycznie ustała produkcja żywności. 70 proc. przejętych gospodarstw leży odłogiem, a nowi właściciele nie mają pieniędzy, kompetencji, a często także chęci, by w nie inwestować. Tworzą się małe rodzinne gospodarstwa na kawałku ziemi, reszta marnieje. Niedobory żywności wykorzystywano również do celów politycznych (kontrolujący podaż Zarząd Handlu Ziarnem monopolizuje zarządzanie zapasami, także tymi od międzynarodowych organizacji humanitarnych, nie rozdzielając jej do regionów kojarzonych z opozycją). Nie ma już rolnictwa na skalę przemysłową. To katastrofa nie tylko dla białych właścicieli, ale także dla zatrudnionej na ich farmach czarnej ludności. Szacunki mówią o liczbie od stu osiemdziesięciu do trzystu tysięcy robotników (połowa z nich z Mozambiku i Malawi) wyrzuconych z domów, pozbawionych pracy i przegonionych. Wcześniej mieli oni nie tylko pracę, ale całkiem dobrze na warunki afrykańskie rozwiniętą pomoc socjalną – opiekę lekarską, szkołę. Na farmach zdewastowane zostało nawodnienie i miejsca, gdzie przechowuje się żywność. Szacuje się, że odbudowanie i doprowadzenie farm do pierwotnego stanu może kosztować około piętnastu miliardów dolarów. Sytuacja polityczna jest nadal bardzo niepewna, nikt – nawet bogate elity – nie może być pewien przyszłości swojej i swojego majątku, silne są obawy przed chęcią odwetu ze strony pokrzywdzonych. Z tego powodu zahamowane zostały niemal wszelkie inwestycje związane z farmami.

ONZ  już kilka lat temu wystosowała do prezydenta Mugabe oficjalne ostrzeżenie, iż połowie dwunastomilionowej ludności Zimbabwe grozi śmierć głodowa. Minister Didymus Mutasa w odpowiedzi miał stwierdzić, że takie straty w ludności, zwłaszcza w regionach kontrolowanych przez opozycję, mogłyby być pożądane. Sam Mugabe buńczucznie zapowiadał: „Dlaczego oni chcą nas zadławić swoim jedzeniem? Mamy dość własnego”. Do tego doszła pochłaniająca dziesiątki tysięcy ofiar epidemia cholery, największa w Afryce od piętnastu lat. Mugabe długo nie chciał uznać jej rozmiarów, twierdząc, że informacje o jej skali są brytyjską plotką. W wielu gospodarstwach od miesięcy brakuje wody w kranach, na wsiach ludzie boją się pobierać wodę z publicznych zbiorników, dramatycznie brakuje lekarstw. Skala epidemii uczyniła ją niemożliwą do opanowania. Sezonowa powódź pogłębia zjawisko, w pogrążonym w chaosie kraju nie ma kto zająć się naprawą infrastruktury.  W państwie, które do niedawna szczyciło się najlepszym w Afryce systemem opieki zdrowotnej, odnotowano do połowy 2009 roku ponad osiemdziesiąt tysięcy przypadków zachorowań na cholerę i blisko pięć tysięcy wypadków śmiertelnych.

Rząd próbując ratować sytuację podejmował dramatyczne decyzje. W 2007 roku działający z polecenia prezydenta minister handlu Obert Mpofu nakazał sprzedawcom zmniejszenie cen o połowę, co tylko pogorszyło sytuację. Kupcy obawiając się sankcji karnych i szturmu na ich sklepy często uciekali za granicę pod pretekstem urlopu (a i tak aresztowano ponad półtora tysiąca z nich). Zdesperowana ludność szturmowała i grabiła sklepy. Na początku 2009 roku nikt już nie chciał nawet przyjmować zimbabweńskich dolarów, niezależnie od ich ilości (aby zapłacić za podstawowe towary płacono walizkami pieniędzy, a z drukowaniem kolejnych banknotów banki nie nadążały). Za najzwyklejsze towary, nawet takie jak puszka z napojem płacono złotem (w tym wypadku cena w zeszłym roku wynosiła 0,1 grama). Minimum potrzebne do przeżycia dnia wynosiło 0,3 grama, dla którego zdobycia tysiące ludzi przeczesują rzeki przez całe dnie, po kolana w błocie. Pracują także małe dzieci, które nawet nie myślą o edukacji.  Wyjechało ponad czterdzieści pięć tysięcy nauczycieli. Według Zimbabweńskiego Stowarzyszenia Nauczycieli (ZITMA) ponad pięć tysięcy szkół podstawowych i ponad półtora tysiąca szkół średnich ma o jedną trzecią pedagogów za mało.

W momencie odzyskiwania niepodległości w roku 1980 średnia wieku mieszkańców Zimbabwe wynosiła około sześćdziesięciu lat, by kilka lat temu spaść do trzydziestu trzech. Ci z młodych, którzy tę granicę przekraczali, wkraczając w najlepszy wiek produkcyjny nagle chorowali i umierali. Peter Godwin pisze: „W rezultacie szefowie kopalń, fabryk i farm zaczęli szkolić po trzech kandydatów na jedno stanowisko, wiedząc, że statystycznie rzecz biorąc, dwóch z nich nie przeżyje”. W obliczu katastrofalnej sytuacji państwa, szacunki te już od dawna pozostają jednak bez znaczenia.

Szokującym jest, że wielu ludzi w kraju – i wcale nie tylko bezpośredni beneficjenci w sensie materialnym – nie krytykuje działań prezydenta i jego dramatycznej decyzji o tzw. „reformie rolnej”. Część uważa, że dopiero teraz ziemia trafiła  w ręce obywateli kraju. Inni dumni są z faktu, iż znalazł się wreszcie afrykański lider gotowy stawić czoła byłym kolonizatorom. Niektórzy z „nowych farmerów” mówią, że żal im białych przeganianych z farm, ale nie czują się temu w żaden sposób winni. Cieszą się, że wreszcie pojawiła się okazja do ostatecznego zamknięcia rozdziału, kiedy to oni byli zależni od innych i im podlegali. Widzą w nowej sytuacji szansę na poprawę losu swojego i całego kraju. Krytykują jednocześnie redystrybucję dóbr „pozyskanych” w wyniku reformy, które to w zdecydowanej większości przypadły ludziom z dobrymi koneksjami w ZANU-PF. Prawda jest jednak taka, że zdecydowana większość ziemi jest nie uprawiana. Oficjele próbują się tłumaczyć międzynarodowymi sankcjami, podczas gdy te nie zabraniają w żaden sposób ani upraw, ani handlu nimi na rynku wtórnym, ograniczając jedynie dygnitarzom możliwości podróżowania za granicę. Bardziej prawdziwym jest argument o trudnościach finansowych, zapaści banków, która uniemożliwia poważne inwestycje.

Brakuje żywności. Brakuje pracy dla farmerów, którzy całe życie spędzili na polach i nie potrafią robić nic innego, a w tej chwili nie otrzymują żadnego wsparcia. Ci ostatni, abstrahując nawet od ataków i sposobu wywłaszczania białych farmerów, oceniając swoje położenie sprzed i po reformie, nie potrafiąc znaleźć dla niej racjonalnych uzasadnień, krytykują prezydencką partię.

Jaka jest szansa na zmianę sytuacji politycznej dla znajdującego się w tak dramatycznym położeniu kraju? Szansą na wyprowadzenie państwa z kryzysu jest opozycyjny Ruch Zmiany Demokratycznej (MDC) z Morganem Tsvangirai  na czele. Tsvangirai wygrał nawet wcześniej pierwszą turę wyborów w marcu 2008 roku (według oficjalnych danych zdobył 47,9 proc. głosów, Mugabe 43,2 proc. - a warto dodać, że głosowano w obliczu wszechobecnego politycznego terroru, szykan i tortur działaczy opozycyjnych). Przed drugą turą Mugabe nasilił w państwie politykę zastraszenia i terroru. Na początek zamówił w Chinach wielki ładunek broni - 3 mln karabinów szturmowych AK-47 i 3 tys. moździerzy - który dotarł mimo wielu przeszkód ze strony społeczności międzynarodowej. Zamordowano blisko stu działaczy opozycyjnych, wielu torturowano, a w obliczu skrajnie napiętej sytuacji Tsvangirai wycofał się z wyborów. W drugiej turze, którą opozycja określiła jako farsę, Mugabe uzyskał według danych oficjalnych 85,51% głosów. W marcu 2009 roku w wypadku samochodowym, który był w istocie zamachem na lidera opozycji, zginęła żona Morgana Tsvangirai, a on sam został ranny.

Społeczność międzynarodowa wprowadziła szereg sankcji. Unia Europejska zatwierdziła te polityczne, polegające na zamrożeniu aktywów i zakazu wjazdu na jej teren osób związanych z reżimem i wspierających go firm. Presja międzynarodowa zmusiła Mugabego do podjęcia negocjacji z opozycją we wrześniu 2009 roku. Podpisano polityczne porozumienie w wyniku którego powstał Rząd Jedności. W lutym 2010 roku Morgan Tsvangirai został premierem, a MDC objęło kilka kluczowych ministerstw. Gospodarka powoli zaczęła się stabilizować, przywrócono pensje na stanowiskach państwowych, znów zaczęły działać szpitale i szkoły. W przestrzeganiu praw człowieka – mimo iż dalej dochodzi do aktów przemocy w rejonach kontrolowanych przez ZANU-PF – zaszła wyraźna poprawa. Zwłaszcza stolica Harare funkcjonuje dość poprawnie – ludzie pracują, w sklepach znajduje się już podstawowy towar – co w dużej mierze jest skutkiem wprowadzenia dolara jako waluty. Wyhamowała hiperinflacja.

Mugabe (i jego partia ZANU-PF) ciągle jednak utrzymuje pod kontrolą wszystkie narzędzia represji. Trudno oczekiwać radykalnej zmiany w układzie władzy, której poprzez zawarte porozumienie Tsvangirai stał się w jakimś sensie zakładnikiem. Ewentualne wolne wybory mogłyby dać przekonujące zwycięstwo zwolennikom opozycji, wcześniej zastraszanej bądź dyskredytowanej, którą jednak w powszechnej społecznej opinii bronią jej rządy (wspólne z ZANU-PF) po powstaniu Rządu Jedności. Prezydent ma jednak ciągle spore poparcie zwłaszcza wśród ludzi, którzy dorobili się na licznych grabieżach i zawirowaniach politycznych. ZANU-PF kontroluje sytuację w kraju i dławi wolność słowa.

W 1963 roku PKB Rodezji równało się temu z Korei Południowej, dziś jest sto dwadzieścia razy mniejsze. Poziom życia przeciętnego mieszkańca Zimbabwe pięć lat temu był dwa razy niższy od tego z 1980, a z każdym kolejnym miesiącem sytuacja jest jeszcze gorsza. Trudno też przewidywać jak rozwinie się sytuacja po śmierci mającego dziś osiemdziesiąt sześć lat Mugabego, bo nie jest prawdopodobne, że zostanie on wcześniej od władzy odsunięty. Bardzo realny jest scenariusz, w którym kraj pogrąży się w chaosie w wyniku walk o przejęcie władzy po dyktatorze.  To, jak rozwinie się sytuacja po śmierci przywódcy, zdecyduje o przyszłości państwa i jego mieszkańców. 

Bibliografia:

1. Peter Godwin, Gdzie krokodyl zjada słońce (When A Crocodile Eats the Sun), wyd. WAB 2008
2. http://www.guardian.co.uk/world/zimbabwe?page=2
3. http://topics.nytimes.com/top/news/international/countriesandterritories/zimbabwe/index.html
4. https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/zi.html
5. http://news.bbc.co.uk/2/hi/africa/country_profiles/1064589.stm
6. http://konflikty.wp.pl/kat,1020309,kategoria.html?ticaid=1a7ce&_ticrsn=3
7. http://www.state.gov/r/pa/ei/bgn/5479.htm