Aleksander Kobyłka: Prezydencki podpis a polska prezydencja
Wprawdzie pióro pisać nie chciało, ale ostatecznie Lechowi Kaczyńskiemu udało się ratyfikować traktat lizboński. Z pewnym poślizgiem opuściliśmy klub europejskich maruderów, a co istotne, poczyniony został przedostatni krok na drodze do ostatecznego ustalenia warunków, na jakich działać będzie polska prezydencja w 2011 roku.
Po tym jak Irlandczycy wyraźnie opowiedzieli się za traktatem, wydawało się, że jego losy potoczą się już sprawnie i szybko otrzymamy odpowiedź, jak w najbliższych latach będzie wyglądała Unia Europejska. Nic bardziej mylnego. Wpierw powodów do niepokoju dostarczył polski prezydent, który wbrew wcześniejszym zapowiedziom o niezwłocznej ratyfikacji, zwlekał z nią tydzień. Ale to i tak nic w porównaniu z Vaclavem Klausem, który nie kryjąc swojego eurosceptycyzmu postanowił wstrzymać się z podpisem, niekoniecznie dając nadzieję na szybkie rozstrzygnięcia.
Pomijając znaczenie dla tej patowej sytuacji dla całej Unii, ma ona niemały wpływ na działania naszego rządu i zajmujących się Unią urzędników. Choć obecnie jeszcze niewielu o tym pamięta, Polska już za niecałe dwa lata czeka wielkie wyzwanie polityczno-organizacyjne, jakim jest przewodnictwo w Radzie UE. Pozornie pozostało jeszcze wiele czasu, jednak skala wyzwania oraz fakt, że będzie to nasza debiutancka prezydencja powodują, że te dwanaście miesięcy wcale nie są znacznym czasowym buforem.
Z tego względu dobrze by było, aby zamieszanie wokół traktatu skończyło się jak najszybciej. Dlaczego ma ono znaczenie dla naszych przygotowań? A to dlatego, że traktat nie tylko określa przyszły kształt Unii, ale również definiuje warunki, na jakich odbywać się będzie prezydencja.
A zmiany są dość istotne. Po pierwsze, traktat powołuje m.in. Stałego Przewodniczącego Rady Europejskiej (RE), który przejmie część kompetencji, które w obecnym stanie prawnym należałyby do polskiego premiera (na przykład prowadzenie spotkań na szczeblu RE). Po drugie, nie mniej ważne byłoby powołanie Wysokiego Przedstawiciela ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa, który – w miejsce ministra państwa sprawującego prezydencję – koordynowałby prace ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich.
Wreszcie po trzecie, być może najważniejsze z punktu widzenia polskich przygotowań, nowy traktat wprowadza „prezydencję grupową”, co oznacza, że zmieniłby się czas trwania i charakter prezydencji. Zamiast samotnego przewodnictwa, Polska przez 18 miesięcy kierowałaby pracami Unii Europejskiej wraz z Węgrami i Danią – bez traktatu kraje te objęłyby przewodnictwo odpowiednio przed nami i po nas.
Przygotowania do tego wydarzenia prowadzone są już od wielu miesięcy. W trakcie polskiego przewodnictwa odbędzie się szereg nieformalnych szczytów, spotkań na szczeblu ministrów, urzędników wysokiego szczebla lub ekspertów. To olbrzymie przedsięwzięcie nie tylko w wymiarze politycznych, ale również organizacyjnym i logistycznym – w tym zakresie będzie to swoisty sprawdzian dla naszej gotowości do organizacji Euro 2012.
Niepewność dotycząca traktatu lizbońskiego, do której swoje trzy grosze dorzucił Lech Kaczyński, wcale nie ułatwia sprawy. Teoretycznie, ponieważ będzie to nasz debiut, powinniśmy być do niego przygotowani szczególnie dobrze. Tyle teoria, ale w praktyce zapewne okaże się, że w nawale kolejnych politycznych afer na naszym podwórku, toczącej się permanentnej walce między rządzącymi a opozycją (obecnie z antykorupcyjnymi służbami w tle), unijne przygotowania zepchnięte zostaną na daleki plan, a nasi prominenci przypomną sobie o nich w ostatniej chwili.
Oby nie było za późno, tym bardziej, że już teraz istotnym problemem może być kolidowanie prezydencji z terminem wyborów parlamentarnych. Pomimo apeli o wzniesienie się ponad partyjne podziały w imię wspólnego, unijnego interesu, nie widać, by kwestia wyjaśnienia wątpliwości dotyczących kształtu prezydencji jakoś szczególnie leżała na sercu prezydenta, gdy nieśpiesznie zbierał się do ratyfikacji traktatu. Oby nie był to zły prognostyk na zbliżające się dwadzieścia miesięcy, w przeciwnym wypadku nasi politycy mogą prezydencji znacznie bardziej zaszkodzić niż obecne lizbońskie niedopowiedzenia.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.