Miłosz Zieliński: Nowe prawo oświatowe na Litwie a sytuacja mniejszości narodowych
Problem ten jest o tyle palący i uderzający w podstawy prężnej działalności kulturalno-oświatowej litewskich Polaków, że wielu z nich mieszka we wsiach i miasteczkach. To rozdrobnienie przekłada się na wiele szkół (właściwie szkółek) z niewielką liczbą uczniów. Działacze polscy uważają, że to poważny krok na drodze ku lituanizacji mniejszości narodowych.
Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że widmo ustawy, tak często prezentowane w polskich mediach, oddala się, ponieważ rząd Litwy przekazał projekt nowego prawa "do konsultacji" polskiemu MSZ-owi. Audronis Azubalis oświadczył jednak, że celem jego resortu były nie "konsultacje", ale "zakomunikowanie" zmian. To doprawdy dosyć mętne tłumaczenie. Jeśli miało służyć jedynie poinformowaniu Warszawy, rząd mógł zostawić tę kwestię i poczekać, aż parlament przegłosuję nową ustawę oświatową. Co to za różnica, czy Polska dowie się o niej ante czy post factum, skoro rezultat będzie taki sam?
By weszła w życie, ustawa musi zostać podpisana przez prezydent Grybauskaite. Zapowiedziała ona, że uczyni to tylko wtedy, gdy będzie miała pewność, że nowa ustawa nie upośledza uprawnień litewskich Polaków w porównaniu do tych, jakimi cieszą się polscy Litwini. Niektórzy uznali te słowa za zapowiedź weta. Sugeruję jednak poczekać, gdyż trudno jest przewidzieć decyzję pani prezydent. Nie zmienia to wszakże faktu, że Litwini po raz kolejny pokazują, jak wielki mają kompleks wobec Polaków i nie tylko (chodzi przecież także o Rosjan). Mały naród w środku Europy (o tak, wystarczy wybrać się na wycieczkę z Wilna do Uteny i ujrzy się znak - my mamy swój środek, Białorusini swój, więc i Litwini nie powinni udawać, że to oni nie mają racji) maluje wszystkie swoje traumy pędzlem tak grubym, że zamazuje nawet te momenty w historii, w których nikt Litwinów nie zmuszał np. do polonizowania się. Po raz kolejny zapominają, że w XIX wieku znalazła się grupa intelektualistów, którzy arbitralnie orzekli, że chłopa spod Kowna należy uznać na esencję litewskości. Nie winię ich za to, ponieważ w podobny sposób tworzono i inne narody w XIX wieku (nie tylko małe, ale i bardzo liczne, np. włoski). To, że pół wieku po rozpoczęciu forsownej rusyfikacji sprawę tożsamości trzeba było nakreślić bardzo jasno na zasadzie kontrastów, nie oznacza, że teraz nadal trzeba wierzyć w uniwersalność dziewiętnastowiecznych środków.
Przykład Litwinów bojących się szkolnictwa mniejszościowego powinien uzmysłowić wielu polskim politykom (i nie tylko im), że dramat dziejów Europy Środkowej polega na tym, że każdy z tutejszych narodów dał sobie wbić do głowy niemiecki rodzaj nacjonalizmu, zasadzający się na języku i ostrych podziałach etnicznych. Było to rozumowanie trafne, gdy trzeba było walczyć w sposób oczywisty o utrzymanie odrębności. Teraz jednak czas uświadomić sobie, że model taki dawno przekwitł i nie zanosi się na to, by musiał wybujać na nowo. Mamy szansę budować patriotyzm nowoczesny, oparty na pracy i poczuciu odpowiedzialności za wspólnotę - słowem, patriotyzm zachowań i postaw codziennych. Co więcej, winien być to patriotyzm myślenia: "wiem, skąd jestem i wiem, skąd są oni". "Oni" to także Litwini.
Możemy różnić się pod wieloma względami. Możemy mieć całkowicie odmienne spojrzenie na niektóre wydarzenia o znaczeniu przełomowym dla regionu, ale wbijmy sobie do głowy, że lęki w rodzaju Niemca z pikielhaubą niosącego aryjską wyższość nabitą na bagnet lub polskiego szlachcica wymachującego koncerzem i krzyczącego "tu jest wszędzie Sarmacja" to intelektualna błazenada.
Bracia Litwini, nigdzie nie znajdziecie lepszego przyjaciela niż tu, nad Wisłą.